Walenie do drzwi rozległo się dosłownie sekundy po moim pytaniu. Robert, z wyrazem niebotycznej ulgi na twarzy, od razu zerwał się, żeby otworzyć. Łukasz szczerzył zęby od progu, bezczelnie przyznając, że specjalnie czekał, aż pan Paweł sobie pójdzie, bo facet zwyczajnie go przerażał.
– A ja z nim muszę żyć pod jednym dachem! Wiesz, jakim cieniem to się kładzie na moim zdrowiu psychicznym? – westchnął Robert. Widziałam wyraźnie, jak co jakiś czas zerkał w moim kierunku z ukosa, upewniając się, że przy Łukaszu nie wrócę do sprawy.
– No cóż, przebywania z Agatką też nie można nazwać wczasami w sanatorium... – Uśmiechnął się ironicznie i mrugnął do mnie. – Co nie? Szyszunia?
– Weź, się odzajączkuj, co? – fuknęłam na niego. – Nie dość, że zabierasz mi moją cenną przestrzeń osobistą, zakłócasz prywatność, wyżerasz mi jogurty z lodówki, obsikujesz kibel, to jeszcze kręcisz nosem!
– Dobry humor jej wraca? – zapytał Roberta, stawiając świeżutki placek ze śliwkami na stole. Ukroił sobie pokaźny kawałek i wpakował do buzi niemal cały na raz. – Zawsze się robi bardziej upierdliwa, kiedy jest w dobrym nastroju – wybełkotał z pełnymi ustami. – Mama upiekła i kazała powiedzieć, że nie ma nic lepszego na zmartwienia, niż coś słodkiego na ciepło. Jedzcie! Częstujcie się! – zachęcił nas energicznie, wpychając sobie kolejny kawałek do ust.
– Naprawdę możemy? – Udałam przesadne zdziwienie. – Myślałam, że po prostu przyniosłeś sobie wreszcie własną wałówkę, żeby udowodnić, że jednak w domu cię kochają i karmią.
– A tobie co na sercu leży, że wyżerasz ciasto dla ludzi z problemami? – Robert sięgnął po placek, ale z powodu sztywnego opatrunku nie potrafił go złapać w żaden sposób, który pozwoliłby uniknąć bólu. Popatrzył na mnie z wdzięcznością, kiedy przytrzymując talerzyk, podniosłam ciasto na wysokość jego ust.
– W porównaniu z wami to jestem najbardziej bezproblemowym człowiekiem ever... – Wzruszył obojętnie ramionami. – Tylko... ta Julka mnie drażni...
– Słucham? – Z wrażenia zakrztusiłam się plackiem.
– Nie ta dziurka? – Poruszył brwiami Łukasz.
– Nie insynuuj mi tu teraz brzydkich rzeczy, tylko kontynuuj! – wykaszlałam z trudem. – Naprawdę mówimy o TEJ Julce? O tej samej, w której kochasz się od przedszkola? O Julce, którą ci...
– Tak. Dokładnie o tej. – Przerwał mi wywody i skrzywił się. – Wczoraj obraziła się na mnie z siedem razy o jakieś totalne pierdoły. Potem kazała mi się do siebie nie odzywać, a jeszcze potem się obraziła, bo się nie odzywałem. Ocipieć można. Nie wierzę, że wszystkie laski takie są. Nie da się z nią normalnie pogadać o niczym konkretnym, nie ma zainteresowań, żadnego hobby, nic. Książek nie czyta, bo woli filmy, gust muzyczny ma fatalny i w tej sferze zatrzymała się w rozwoju na oko w czwartej klasie szkoły podstawowej, gdzie się przestaje śpiewać o kolorowych kredkach, a zaczyna słuchać Biebera i One Direction. Sport uprawia, a i owszem, ale tylko pływanie, bo nie lubi się pocić. No powiedzcie mi, który facet w naszym wieku chciałby usłyszeć, że jego kobieta nie lubi się pocić? Przecież to się kładzie cieniem na całym moim przyszłym pożyciu! – jęknął zmartwiony. – Głęboka jest jak kałuża, a cała jej osobowość przypomina mi zużytą puszkę po sprężonym powietrzu. Zero charakteru i własnego zdania. Ciągle tylko "Nie wiem", "Misiu ty zdecyduj", "Misiu, jak uważasz", "Misiu jak wolisz", "Misiu, ty wybierz" – Zmienił ton głosu na wyższy, żeby nie uszło naszej uwadze, że to bezpośrednie cytaty w mowie niezależnej. – Ale powierzchowność! – Zamknął z lubością oczy i pokiwał energicznie głową. – Powierzchowność ma niesamowitą, trzeba jej oddać sprawiedliwość. Twarz niczym anioł, a ciało... heh... jakby da Vinci ją rzeźbił. Też bym ją porzeźbił... – mruknął z zadowoleniem i rozmarzył się na chwilę. – A jak tam u was?
CZYTASZ
Szyszka
Novela JuvenilZ powodu skomplikowanej sytuacji rodzinnej, Agata Szyszkowska przenosi się z Warszawy na Śląsk. Choć początki są trudne, na miejscu spotyka pierwszą miłość i zdobywa uznanie trenera drużyny pływackiej. Niestety niedługo dane jest jej cieszyć się sie...