16

1.6K 109 7
                                    

-Na pewno wszystko spakowaliście?- zapytała z uśmiechem po raz enty ciocia Lindsey, nieskutecznie próbując zatuszować swój smutny ton głosu. W ręku trzymała jeszcze ciepłą od blachy z ciastem, kuchenną rękawicę ochronną. Za nią stały wszystkie zaciekawione wydarzeniem szczeniaki oraz Piękna i Bestia.

-Dajże im spokój, nie widzisz, że chcą się już stąd wynieść?- wymamrotał kąśliwie pan Bernard który opierał się plecami o zamknięte drzwi, oddalony o dwa metry od całego wydarzenia. Raine spojrzała na niego z wyrzutem. Tak naprawdę było jej przykro, że muszą wyjechać, ale czekała ich jeszcze długa droga. Dłuższa niż zaplanowali.

-Nie wątpię, że ty także pragniesz się stąd wynieść. Najlepiej do tej wywłoki na brydża, ja to wiem ty stary pierniku!- warknęła w odwecie ciocia Lindsey, rzucając mordercze spojrzenie zza ramienia swojemu mężowi. Ten tylko wywrócił oczami i zniknął we wnętrzu domu, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Ciocia Lindsey westchnęła.

-Mamy absolutnie wszystko. Łącznie z dodatkową porcją babeczek, domowymi konfiturami, świeżymi owocami i porcją spaghetti w słoiku na dzisiejszy obiad.- odpowiedziała z uśmiechem Raine. Starsza kobieta uśmiechnęła się lekko i pogładziła oba policzki dziewczyny.- Oraz książeczkę ze szczepieniami Pastora.

-Harry ma takie szczęście, że cię znalazł, kochanie.- powiedziała. Chłopak prychnął pod nosem, opierając się nonszalancko o maskę samochodu.

-Też tak uważam.- zgodziła się dziewczyna.

-Uważajcie na siebie, jedźcie powoli i patrzcie na znaki drogowe. Mam nadzieję, że kiedyś nas jeszcze odwiedzicie, obiecujesz Harry?

-Obiecuje ciociu Lindsey, a teraz wybacz, bo ja i moja Królewna Uwolniona z Wieży musimy zahaczyć jeszcze o zoologiczny.- powiedział Harry nachylając się nad ramieniem Raine. Po plecach dziewczyny przebiegł dreszcz. Chłopak był zdecydowanie zbyt blisko.

-Oczywiście, już was puszczam. Do zobaczenia!- krzyknęła kiedy dwójka wsiadła do samochodu i Harry odpalił silnik. Raine, trzymająca na swoich kolanach już słodko śpiącego Pastora pomachała ręką do cioci Lindsey.

Wyjechali z podjazdu, a potem z cichej dzielnicy, wjeżdżając w samo centrum Miami. Raine wyszukała na mapie najbliższy sklep zoologiczny i Harry nie miał wyboru jak tylko tam pojechać.

Wczoraj rozmyślał trochę o jego spontanicznym pocałunku z Roszpunką. Obawiał się, że dziewczyna będzie teraz wyobrażać sobie nie wiadomo co, lub traktować go jak swojego chłopaka, ale o dziwo, Raine zachowywała się jak zwykle. Czyli nieznośnie irytująco i uroczo jednocześnie. Ani słowem nie wspomniała o wczorajszym incydencie na plaży, a Harry czuł się przez to lekko... zawiedziony? Jakby oczekiwał, że dziewczyna karze mu to wyjaśnić i postawić sprawę czarne na białym.

-Teraz powinieneś skręcić w prawo.- powiedziała wskazując ręką kierunek.- Kupimy szybko co potrzebujemy i się zmywamy.

-Na serio ci się tak śpieszy? Może pójdziemy jeszcze na jakiś spacer, moglibyśmy...

-Na prawdę, Harry. Chce już wydostać się z Miami.- przerwała mu, uśmiechając się nerwowo. Harry zerknął na nią dziwacznie, ale mruknął tylko "no okej" parkując przed wejściem do sklepu zoologicznego. Raine ostrożnie zdjęła Pastora ze swoich nóg i położyła go na siedzeniu, starając się go nie wybudzić ze snu. Zamknęła drzwi i dziarskim krokiem wparowała do sklepu, w poszukiwaniu najróżniejszych rzeczy, które potrzebne są każdemu, małemu szczeniakowi.

Niecałe dziesięć minut później, szczęśliwa jak nigdy Raine miała zakupione wszystkie rzeczy ze swojej listy "Pastor musi to mieć!" (które oczywiście niósł Harry). Zaczęła z przejęciem opowiadać, że kiedy dojadą już do Los Angeles jej mama na pewno ucieszy się na widok tak uroczego szczeniaka. Już miała powiedzieć, że biały kocyk z niebieskie chmurki na pewno spodoba się labradorowi, kiedy stanęła jak wryta. Harry spojrzał najpierw na nią, a potem przeniósł wzrok na ich samochód.

Hideaway | Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz