Rozdział 15

378 11 0
                                    

Podniosłem z podłogi głowę. Wokół mnie wszędzie była zaschnięta krew.

Moja krew.

Czułem ból w każdym kawałku ciał.
Czekałem na kolejne uderzenie. Ale wszędzie panowała cisza.

Wstałem.

Wokoło nie było nikogo. Leżałem przed celą, nie byłem zamknięty. Nathali nigdzie nie było, tak samo jak strażników. Drzwi do cel były otwarte na oścież.

Powoli i cicho wyszedłem z cel. Wszędzie było pusto.
Ani jednego człowieka na horyzoncie.
Nigdzie nie było ruchu.

Poruszałem się ostrożnie gotów na atak z każdej strony.
Co tu się wydarzyło?
Czy ktoś zaatakował ten teren? A może uratowano Nathali? Ale tu było za spokojnie i czysto jak na atak. Czy ona żyje?

Upewniwszy się że na tym terenie nie ma kompletnie nikogo wszedłem do budynku, a następnie do gabinetu szefa.

Na biurku leżały najróżniejsze papiery i kilka nabojów. Były też odręcznie napisane notatki.

Podniosłem je.

Przeczytałem.

I wybiegłem z budynku tak szybko jak mogłem.

Jasna cholera, Noth Calpe wyruszył zaatakować watahę ojca. A do tego przyłączyła się do niego Nathali.

Upadłem na ziemię.

To była moja wina, to ja zawiodłem.
Nathali Calpe była moją podopieczną, a ja jako jej opiekun zawiodłem.

Ale to nie czas na użalanie się!

Może jest jeszcze czas!

Zerwałem się i ruszyłem do pobliskiego pokoju, zabezpieczyłem swoje najgorsze rany i wyszedłem stamtąd.

Durnie, pomyślałem gdy zobaczyłem że brama na teren obozu bandy jest otwarta. Najwyraźniej byli tak pewni siebie i wygranej że nawet nie dbali o bezpieczeństwo ich terenu.

Wyszedłem.

Pierwszy raz po kilku miesiącach tortur i walki o życie wielu osób opuściłem teren Bandy Północy.

Zamknąłem oczy i przemieniłem się w wilka.

Pognałem przed siebie, prosto w kierunku mojej rodzimej watahy.

Obym nie przybył za późno.

Krew Alfy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz