Rozdział VII - Taksówka

669 30 13
                                    

•Taksówka•

-Mam nadzieję, że nie.-mruknęłam, ale Santan na szczęście oddalił się na tyle żeby tego nie usłyszeć.

-Porozmawiamy o tym w domu droga Hailie.-Powiedział Vincent i zaczął składać swoje zamówienie.

Całemu zajściu przyglądał się kelner, który następnie nas obsługiwał, było w nim coś znajomego. Nasza wizyta w restauracji była skąpana napiętą atmosferą, biłam się z myślami że gdybym nie spoglądała co chwilę na Santana może by do nas nie podszedł i wszystko byłoby normalnie.
Gdy tylko którykolwiek z chłopaków otwierał usta zalewała mnie kolejna fala stresu że zacznął odnosić się do wcześniejszej sytuacji. Byłam na tyle pochłonięta myśleniem o tamtej sytuacji i wymyślaniu alternatywnych scenariuszy jak mogłam rozegrać naszą wymianę zdań że nawet nie usłyszałam jak Dylan coś do mnie mówił.  Wreszcie ocknełam się gdy siedący obok mnie Will położył mi swoją dłoń na ramieniu.

-Wszystko dobrze malutka?

-Tak, wszystko okej.

-To dlaczego żeś nie słyszała jak 2 razy pytałem czy się dobrze czujesz?-Burkną Dylan świdrując mnie wzrokiem.

-Zamyśliłam się, przepraszam.- I właśnie teraz mój wewnętrzny głos mnie zbeształ, przecież nie miałam za co przepraszać.

-A o czym to tak myślałaś że odcięło cię od naszej żeczywistości?-Zaśmiał się Shane

-Nic ważnego, naprawdę.-
Odpowiedziałam i  wstałam od stolika.- Zaraz wrócę.- powiedziałam i skierowałam się ku wyjściu, nawet nie czekałam na jakiekolwiek pozwolenie.
Niedaleko lokalu stała kamienna ławka, na której postanowiłam przycupnąć na jakiś czas. Stres, który czułam wcześniej mnie nie opuszczał, było mi słabo i co chwilę przechodził moje ciało nieprzyjemny dreszcz. Z torebki wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam po taksówkę. Gdy ta się pojawiła, odrazu wsiałdam na jej tył i podałam adres rezydencji. Wysłałam jeszcze Dylanowi wiadomość żeby się o mnie nie martwili.

Dylan przekarz chłopaką że się źle poczułam i wzięłam taksówkę do domu, spokojnie mam klucze.

Kiedy dojechałam na miejsce zapłaciłam kierowcy  i poszłam do domu, w którym nie było ani żywej duszy. Muszę przyznać że w nocy rezydencja robiła upiorne wrażenie, gdy weszłam zaszłam jedynie do kuchni po szklankę wody i poszłam do swojego pokoju. Gdy otworzyłam drzwi przywitał mnie otwarty na oścież balkon, odrazu dotarł do mnie lodowaty podmuch powietrza, ale nie przypominałam sobie żebym zostawiała go chociaż zozszczelnionego. Lecz jeszcze nie to zdziwiło mnie najbardziej.

•Rodzina Monet dotrzeć do prawdy• cz.2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz