25. Pot, krew i łzy

12 1 0
                                        

Lisa

Obudziło mnie trzaśnięcie drzwi. Czekałam pół nocy na Dominica i musiałam przysnąć. Nadal znikał całymi dniami, nawet po weselu, ale zawsze wiedziałam gdzie jest. Informował mnie gdzie jedzie i na ile. A gdybym tylko napisała, że go potrzebuje, zjawiłby się jak najszybciej.

Jednak wczoraj kontakt się z nim urwał, a potrzebowałam go bardziej niż kiedykolwiek...

Wczoraj wieczorem, jak Dominic nie dawał znaku życia, po tym jak poszedł na trening, zadzwoniła moja mama. Zaczęła delikatnie, od zwykłego: co tam u ciebie, jak się masz... Nie chciałam z nią rozmawiać, więc odpowiadałam jedynie: dobrze, okej...

-Wiesz co, tak sobie myślałam...- zaczęła po chwili gdy tylko skończyły się luźne tematy. - Że może przyjechała byś i wróciła do domu? Dzieci się rozchorowały i nie daję sobie rady z tym wszystkim. Musiałam wziąć wolne, ale wiesz jak to jest praca ważniejsza i myślałam... Że może mogłabym do niej wrócić, a ty zajęłabyś się dziećmi jak zawsze?

Nie wierzyłam w te słowa które usłyszałam. Może zareagowałam na nie zbyt mocno, ale nie obchodziło mnie to. Krzyczałam tak, że sąsiad z dołu, starszy pan na emeryturze, przyszedł się zapytać czy wszystko w porządku. Definitywnie dałam jej do zrozumienia, że nie chce jej znać. Nie chcę mieć z nią żadnego kontaktu. A jednak gdy tylko odłożyłam słuchawkę zaczęłam płakać. W końcu to była moja mama. Może nie była idealna, ale czy była najgorsza? Zawsze miałam dach nad głową, nigdy nie odstawałam od reszty rówieśników. Wbrew pozorom mogłam na nią liczyć w ciężkich chwilach. A jednak nie sprawiło mi żadnej trudności odrzucenie jej.

-Gdzieś ty był!- krzyknęłam kierując się w stronę korytarza, jednak gdy zobaczyłam jego zmasakrowaną twarz niemalże pisnęłam. -Co ci się stało?!

-Trening...- rzucił bezuczuciowo, po czym skierował się do salonu. Dochodziła siódma nad ranem, w pomieszczeniu panowało jedynie zduszone światło jeden z lamp w salonie. Wszędzie było ciemno... Było cicho...

-Całą noc?!- delikatnie podniosłam głos. Nie potrafiłam nad tym zapanować.

-Nie mam siły...- nim zdąrzył cokolwiek powiedzieć zadzwonił dzwonek do drzwi.

-Stój tam i nikomu nie pokazuj tej gęby! Ktokolwiek by był za drzwiami!

-Może trochę grzeczniej...?- zapytał delikatnie, gdy ja zaczęłam iść w stronę drzwi.

-Żałuję, że to nie ja stłukłam ci tą twarz...- szepnęłam pod nosem. Po czym założyłam na twarz maskę, szeroko się uśmiechnęłam i szybko otworzyłam drzwi.

-Antoine?- popatrzyłam zdziwiona, choć nadal uśmiechnięta. - Co tutaj robisz? O tej porze?- zaczęłam masować już dość duży brzuch. Zaczęłam go uwielbiać, miałam na czym trzymać jedzenie, miałam czym zająć ręce...

-Mogę wejść?- zapytał lekko speszony, co do niego nie pasowało. Mój diabełek był zwykle pełen energii, niczego się nie bał. Jednak teraz... Teraz nie był ani trochę do siebie podobny. Czy to na pewno nadal Antoine?

-Jasne, ale mam bałagan i niestety, ale będę mogła cię przyjąć tylko w holu...- starałam się wymigać od zapraszania go do środka. Tam był Dominic, który wyglądał jak tysiąc nieszczęść, a moja wściekłość, niemalże już ze mnie parowała. Bałam się, że w każdej chwili mogę wybuchnąć...

-Coś się stało?- przyglądał mi się uważnie. Ponownie szeroko się uśmiechnęłam, starając się go zapewnić, że nie ma powodów do obaw. - Masz zapłakane oczy...

-Mamy z Dominicem ciche dni ...- skłamałam przewracając oczami i pokazując byle jakim gestem dłoni na mojego męża stojącego do nas tyłem.

-Ah tak...

Miłość Nie IstniejeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz