Rozdział 5 (WERSJA POPRAWIONA)

455 28 17
                                    

Ares

Jej policzki zarumieniły się odcieniem, który mógłby konkurować z najpiękniejszymi różami. Nie mogłem się powstrzymać od takiej rozkoszy, widząc, jak łatwo udało mi się ją wytrącić z równowagi. To była gra, w którą mogłem grać bez końca. Reakcja Jasmine na nasze przekomarzania i niewidzialne napięcie między nami tylko podsyciła moją chęć odkrycia jej zawiłości. Jej obecność była jak siła magnetyczna, a ja czułem się jak magnes, nie mogąc oprzeć się urokowi, którym emanowała, nawet bez żadnego wysiłku. 

Kiedy na nią patrzyłem, jej szare oczy były pełne głęboki, przypominały mieniące się w słońcu zimowe liście pokryte mrozem. Okruszone blaskiem a za razem ponure i mroczne. Łatwo było się w nich zatracić, zanurzyć w niezliczonych emocjach, które skrywały. Jednak mój wzrok nie mógł się oprzeć jej ustom - doskonałym i kuszącym, które budziły pragnienia, o jakich nawet nie śniłem. Ich kształt, delikatnie podkreślony różowym odcieniem, wzbudzał we mnie nieodparte pragnienie, by je dotknąć, poczuć na swoich ustach i rozkoszować się ich smakiem, ssąc je i delikatnie gryząc, zatapiając się w ich słodyczy. 

Gdy nagle rozległy się wibracje telefonu, przerwały ten magiczny moment, wdzierając się jak nieproszony intruz. Rzeczywistość uderzyła we mnie brutalnie odrywając od krawędzi fantazji, których nie odważyłem się dalej eksplorować. Gula w gardle przypominała mi o obowiązkach, które więziły mnie w świecie dalekim od takich przyjemności. Szybko odzyskując panowanie nad sobą, pospiesznie się wycofałem, zostawiając Jasmine samotnie w korytarzu. Jej wzrok śledził mnie, jakby przez chwilę błagała, abym został. 

Przykro mi, skarbie, ale właśnie taki jestem. Przychodzę i odchodzę, nigdy nie stoję w jednym miejscu zbyt długo. Wyszedłem z budynku, zauważając czekającą na mnie limuzynę. Podbiegłem do niej w pośpiechu, a przez szybę dostrzegłem wyłaniającą się postać mojego ojca. 

- Zajęło ci to trochę czasu - stwierdził lodowato. Uniosłem wzrok, wpatrując się w jego oczy, które były puste, jakby ktoś wyssał z nich wszelkie życie. Jego spojrzenie nie wyrażało niczego - nawet nie patrzył na mnie, nigdy na mnie nie patrzył. 

- Przepraszam, ojcze - powiedziałem, wbijając wzrok w chodnik. 

- Znalazłeś coś przydatnego? - głos mojego ojca był chłodny i opanowany, ale wyczuwałem w nim ukryte niezadowolenie. Zawsze tak do mnie mówił, nigdy nie zwracał się do mnie w sposób, w jaki rozmawiał ze swoimi klientami. Byłem dla niego nikim, podczas gdy oni byli wszystkim. 

- Jeszcze nie, ojcze - odpowiedziałem cicho, czując, jak wstyd i frustracja wypełniają mnie od środka. - Ale pracuję nad tym - jego wzrok przesunął się na mnie, wwiercając się we mnie, był on ostry i zniesmaczony. Spoglądał na mnie jak na śmiecia, który nie spełnia swojej roli. 

- Znasz wagę tego zadania, Ares - zaczął stanowczo, a jego słowa brzmiały jak wyrok, który miał mi zaraz wydać. - Od tego zależy nasza przyszłość. 

Przyszłość? Kogo to obchodzi? I tak w końcu wszyscy zginiemy. 

- Wiem, ojcze - odpowiedziałem, zaciskając szczękę, aby powstrzymać się od powiedzenia czegoś, czego później mógłbym żałować. - Nie zawiodę cię. 

Gdy mój ojciec zamierzał odpowiedzieć, nagle przerwał mu kobiecy głos. Odwróciłem się i zobaczyłem ją - tę kobietę, której obecność zawsze wywoływała we mnie mieszankę sprzecznych emocji. Była wyraźnie wzburzona; jej twarde spojrzenie iskrzyło wściekłością. 

Szła w moją stronę z niezmąconą pewnością siebie, a każdy krok był płynny i pełen gracji. Jej sylwetka poruszała się z subtelną, ale nieodpartą elegancją. Była dominująca, a jej aura przyciągała wzrok - nie mogłem oderwać oczu, byłem tak zahipnotyzowany. 

Healing Hearts (Tom I & II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz