Harry powrócił do swojego kojąco miękkiego łóżka. Za oknem widniało słońce chowające się za horyzontem. Oznaczało to, że niebawem Tom powinien wrócić z banku, a może nawet już wrócił. Z poczuciem tęsknoty za teraźniejszym Riddle'em wygramolił się z łóżka by go odnaleźć. Po drodze pudełko z przeszłości odłożył na ciemną komodę. Wyszedł na chłodny korytarz. Zimna posadzka szczypała jego stopy doszczętnie. On jednak się tym nie zraził. Ruszył dalej krętym korytarzem prowadzącym na schody. Zszedł na parter i obszedł jego każdy kąt. Z żalem stwierdził, że Tom jeszcze nie wrócił. Jednak jego serce zakuło jeszcze bardziej gdy zegar na ścianie wskazywał godzinę dziewiętnastą. Wtedy zaczął się martwić, a jego głowę opanował supeł myśli, których tak szybko nie będzie mógł rozplątać.
Usiadł w kuchni gdzie praktycznie od razu dostał jedzenie od Berecika. Uśmiechnął się leniwie na widok parującego jedzenia. Gdy bez pośpiechu spożywał posiłek zaczął się zastanawiać nad jedną z wielu myśli w jego głowie. Zawsze jak pojawiał się u Toma z przyszłości nigdy nie widział samego siebie. Niby Riddle zapewniał go, że dalej są razem, a przyszły Harry jest po prostu zajęty, ale.. jakoś ciężko było mu w to uwierzyć.
Po zjedzeniu obiadokolacji wrócił do swoich codziennych obowiązków czyli uczenia się w bibliotece. Rozdrażniony opadł na miękkie krzesło wiedząc, że jedyne na co go stać to otworzenie książki. Dzisiaj się już na niczym nie skupi nie ma takiej opcji. Chętnie by się przeniósł w czasie by po raz kolejny zapytać o to Toma jednak wiedział że dzisiaj nie ma na co liczyć. Przeniósł się już dwa razy co i tak w ciągu jednego dnia było dużym wyczynem.
Po jakimś czasie śledzenia wzrokiem liter w książce pojawił się zaraz przy nim elegancko ubrany skrzat. Był uśmiechnięty od ucha do ucha i nosił czarny garnitur szyty na miarę.
- Panie Potter, pragnę poinformować, że gospodarz powrócił do rezydencji - oznajmił skłaniając się lekko.
- Dziękuję za informację Bereciku - podziękował, a mimowolnie na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
Wstał z krzesła i pokierował się energicznym krokiem do wyjścia. Już w trakcie swojej małej wędrówki po korytarzu napotkał Riddle'a. Miał wrażenie, że jego serce zaraz wyskoczy mu z piersi, a wargi odpadną od ciągłego uśmiechania się. Podbiegł do mężczyzny i rzucił się w jego ramiona. Poczuł ten słodki piżmowy zapach i szczególne ciepło jakie dawał tylko on. Starszy objął go mocno ramionami wtykając nos w ciemne włosy. Jak Harry teraz tak sobie myśli to nie może sobie wyobrazić innej przyszłości niż tej w której jest Tom.
- Stęskniłeś się? - usłyszał ten melodyjny głos którym zwracał się tylko do niego.
- Bardzo - powiedział stłumionym przez szatę Riddle'a głosem. - Co ci tak długo zajęło?
- To nie są sprawy dla dzieci - odparł już mniej przyjemnie.
Brunet zmarszczył brwi na te słowa i odsunął się od Riddle'a.
- No tak zapomniałem, że jestem tylko dzieckiem - burknął pod nosem wywracając oczami.
- Harry.. Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Po prostu nie chce byś się zamartwiał rzeczami którymi nie powinieneś się martwić.
- Przez to, że nie wiem nic martwię się jeszcze bardziej. Nie obarczaj się problemami sam skoro sam nie jesteś - powiedział stanowczo.
- Dość cię już skrzywdziłem nieświadomie więc nie zmierzam robić tego świadomie.
- Aż tak boli cię śmierć moich rodziców? - warknął rozdrażniony.
- Tak - odparł krótko, a oczy wręcz krwawiły szkarłatem. - Myśl, że mój ukochany Harry był maltretowany w dzieciństwie przez swoich opiekunów jest okropna. Okropne jest też to, że przeżyłeś więcej niż nie jeden dorosły mógł by w ogóle myśleć że można przeżyć. Teraz jeszcze okazuje się że potrafisz podróżować w czasie.. Nie chce cię martwić moimi problemami skoro i tak masz już swoje. Zasłużyłeś na odrobinę odciążenia i cieszenia się życiem nastolatka.
CZYTASZ
Ciemna Strona Magii
FanfictionHarry rozpoczyna 6 rok w Hogwarcie. Był załamany po stracie Syriusza, przyjaciele starali się mu pomóc, ale nie za bardzo im to wychodziło. Potter'owi wcale też nie pomagają nocne koszmary, które go nękają od jakiegoś czasu. Pojawia się w nich Volde...