Rozdział 18

295 23 3
                                    

— Nic nie zjadłaś. — zauważyła Sabrina patrząc na Margaret znacząco. Blondynka pokręciła tylko głową jakby to nie miało znaczenia.

— Nie jestem głodna. Zjem później. — powiedziała Margaret. Podniosła z ziemi swoją torbę w żółte kwiaty i założyła na ramię — Chodźcie. Mamy za chwilę zielarstwo.

Jonathan i Sabrina wymienili spojrzenia i niechętnie się podnieśli. Profesor Sprout czekała już na nich w cieplarni. Posłała uśmiech swoim uczniom i rozpoczęła lekcje. Margaret notowała wszystko co potrzebne. Zawsze była bardzo zaangażowana w te lekcje, bo gdy po szkole zamierzała iść na magiczne studia medyczna. Kiedyś były to zwykłe zajęcia parę razy w tygodniu a teraz to wcale nie jest takie łatwe aby zdać dlatego musiała się już przykładać.

Zielarstwo mieli ze ślizgonami. Blaise i Theo stali niedaleko ich. Blaise wyglądał na zmęczony a Theo coś do niego szeptał. Posłał Margaret uśmiech i puścił do niej oczko.

— Jesteś strasznie blada.  — szepnął do niej Jonathan — Dobrze się czujesz?

— Tak. Wszystko dobrze. — powiedziała.

— Naprawdę? Bo od kilku dni bardzo mało jesz. — powiedział patrząc na nią wyczekująco.

— Jest wszystko w porządku. — stwierdziła.

Jonathan nie chciał odpuścić ale mieli teraz przycinać rośliny dlatego nie naciskał na nią. Margaret ostrożnie obcinała każdy liść który miała a on wypuszczał lecznicy sok. Jej uwagę odwracał co jakiś czas Blaise bo czuła, że się na nią patrzy.

— Przepięknie Panno Anderson. — pochwaliła ją profesor Sprout — Na dzisiaj to tyle. Na następnych zajęciach będziemy kontynuowali wiedzę z zakresu leczniczych roślin. — powiedziała.

Klasą rzuciła się do wyjścia. Sabrina i Jonathan poszli na numerologię a Margaret miała godzinę przerwy dlatego chciała pouczyć się na eliksiry, ale Theo i Blaise ja dogonili. Blaise przeszukiwał swoją torbę, a Theo objął ją ramieniem.

— Chcesz iść z nami do pokoju wspólnego ślizgonów? — zapytał Theo. Blaise nieustannie pociągał nosem wciąż szukając czegoś w torbie.

— Pewnie. — powiedział Margaret — Jest chory?

— To tylko alergia, nie przejmuj się. Profesor Pomfrey nie dostala jego odpowiednich eliksirów. Ma przyjść później. — powiedział Theo. Wypowiedział hasło i weszli do pokoju. Theo rzucił się na skórzana kanapę i przeciągnął się jak kot. Blaise usiadła na fotelu i wyciągnął chusteczkę z torby. Theo zapalił papierosa a Margaret usiadła na fotelu obok Blaise'a.

— Wszystko w porządku? — zapytała.

— Tak, nie jestem dziś w najlepszej formie. — powiedział Blaise — W porządku? Jesteś blada...

— Wszystko gra. — powiedziała otwierając podręcznik z eliksirów. Blaise cicho wydmuchał nos i też wyciągnął swój podręcznik. Niestety nie mieli razem eliksirów ale jednak mieli takie same tematy.

Gdy tak siedzieli Draco wyszedł ze dormitorium i usiadł obok Theo.  Siedzieli w ciszy która na szczęście nie była krępująca, a gdy minęła godzina Margaret zaczęła się zbierać.

— Odprowadzę cię. — powiedział Blaise wstając razem z nią.

— Już ci lepiej? — zapytała gdy wyszli na korytarz. Blaise tylko przytaknął wpatrując się w nią.

Na eliksirach Margaret poczuła się nawet gorzej. Zakręciło jej się w głowie I musiała się trzymać stolika aby nie upaść na ziemię. Jonathan zdołał przytrzymała ją w talii i zawołać profesora Slughorna, który zażądał aby zabrać ją do skrzydła szpitalnego.

— Czy ty coś jadłaś? — zapytała pani Pomfrey przyglądając jej się uważnie.

— Nie.

— Przez cały dzień? — zapytała.

— Nie jadłam przez cały dzień.

— A wczoraj?

— Tylko trochę obiadu. — powiedziała Margaret. Pani Pomfrey przyglądała jej się uważnie a potem westchnęła. Skrzat przyniósł porcje lunchu dla niej ale pani Pomfrey odjęła z tego połowę i jej podobała.

— Zaczniemy powoli, ale głodzenie się nie jest sposobem, panno Anderson. — powiedziała pani Pomfrey.

Margaret już od tygodni jadła jak wróbelek i ignorowała wszelkie ukłucia głodu. Patrzyła na wszystkie szczupłe dziewczyny i im zazdrościła. Też tak chciała wyglądać. Też chciała wyglądać jak swoja kuzynka Ophelia.

Pod wieczór gdy Jonathan i Sabrina wrócili do pokoju wspólnego puchonów Margaret została sama ze swoimi myślami, ale nie na długo, bo Blaise wkradł do skrzydła szpitalnego i przysiadł na jej łóżku. Margaret się trochę odsunęła a on złapał ją za rękę.

— Gdybyś potrzebowała...

— Panie Zabini! Panna Anderson już nie przyjmuje gości. — powiedziała pani Pomfrey.

— Rozumiem, jednakże mam jej do przeszkadzania krótkie zdanie więc jakby pani zrobiła dla mnie ten jeden, mały wyjątek byłbym bardzo wdzięczny. — powiedział Blaise czarując ją uśmiechem. Pani Pomfrey machnęła reka i wróciła do swojego gabinetu. Blaise się jeszcze bardziej przysunął do Margaret — Gdybyś potrzebowała, kiedykolwiek, mojej pomocy to zawsze możesz przyjść. — powiedział cicho do niej — Nieważne z jakiego powodu się źle czujesz albo czego potrzebujesz. Nie chcę byś czuła, że jesteś z tym wszystkim sama.

— Blaise...

— Wiem, że to mówię znikąd ale... zauważyłem co robisz. Pewnie usłyszałaś już kazanie od pani Pomfrey więc ja nie zamierzam ci tego robić. Chce tylko żebyś wiedziała, że to co robisz jest bardzo niebezpieczne. — powiedział Blaise.

— Czas minął panie Zabini. — powiedziała pani Pomfrey wychodząc z gabinetu z jakimś flakonikiem — Wypij to i idź.  — powiedziała. Blaise wypil na raz z flakonika, posłał Margaret uśmiech i wyszedł — On i ten jego urok osobisty po matce. — wymamrotała pani Pomfrey i znów weszła do swojego gabinetu.

Love Made Me Crazy | Blaise ZabiniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz