Rozdział 7

467 37 21
                                    

Zaufanie było dla Margaret podstawą, a niestety obdarzała zaufaniem za dużą liczbę osób. Jonathan i Sabrina często jej powtarzali, że obdarzanie Simone zaufaniem to błąd i doprowadzi ją to do zguby, ale Margaret lubiła wierzyć, że w każdym człowieku drzemie kawałek dobra i zła. Mogłaby powiedzieć to nawet o zabijającym jej rodzinę smierciożercy. Starała się nigdy nie chować urazy, wybaczać ludziom błędy, bo są tylko ludzmi i mogą popełniać błędy. Dla takiej jak ona empatki nie było nic gorszego niż smutek najbliższych. Nie była tylko ona jedna w rodzinie, która była słoneczkiem. Jej kuzynka, Ophelia, była do niej trochę podobna, ale nie rozmawiały ze sobą często. Miały zupełnie inne grono przyjaciół, gdy Margaret odnalazła przyjaciół w Slytherinie, Ophelia znalazła ich w Gryfindorze, a te dwa domy siebie nawzajem wykluczały, ale mimo to potrafiły odnaleźć siebie w zamku i wymienić chociaż parę zdań.

— Amelie wreszcie zgodziła się przyjść na imprezę. — powiedziała Cosette siadając na ziemi obok Margaret — Ostatnio zerwała ze swoim chłopakiem i nie była zbytnio w humorze, ale w końcu udało mi się ją namówić. — dodała.

— Ja chyba tym razem odpuszczę sobie imprezę w weekend. Mamy dużo nauki. — powiedziała Margaret.

— Blaise miał nadzieję, że przyjdziesz. — powiedziała Cosette.

— Niby dlaczego Blaise miał mieć nadzieję, że przyjdę? — zapytała — Rozmawialiśmy ze sobą parę razy w życiu... zazwyczaj tylko obok siebie siedzimy.

— Tak, ale wtedy gdy ze sobą rozmawialiście to cię polubił i zapytał mnie czy cię zaprosiłam. — powiedziała Cosette — Może nie do końca powiedział, że ma nadzieję, że przyjdziesz, ujął to trochę inaczej... powiedział, że fajnie by było gdybyś przyszła. Nie musisz pić! — zawołała.

— Cosette! Nie tak głośno, bo cię nauczyciele usłyszą. — powiedziała Margaret — Przyjdę, ale tylko na chwilę.

Margaret podniosła się z ziemi i wróciła do pokoju wspólnego gdzie Jonathan i Sabrina pracowali nad wypracowaniem z transmutacji. Jonathan zajął prawie całą kanapę, pisał na swoich kolanach przez co wszystko wyglądało bardzo koślawo a na ramionach miał koc. — Dalej nad tym pracujecie? — zapytała Margaret — Dam wam odpisać, nie mogę patrzeć jak się tak patrzycie.

— Nie trzeba. — powiedziała Sabrina — Uwierz mi! Idzie lepiej! Poza tym... udało mi się zapamiętać połowę tego co przeczytałam u ciebie.

— Ja jestem w kropce. — powiedział Jonathan.

— To dla tego, że myślisz o zupełnie czymś innym. — powiedziała Sabrina.

— Shawn?

— Tak. — Jonathan westchnął — Myślicie, że naprawdę mnie lubi? — zapytał.

— Oczywiście, że tak...

— Po prostu... po ostatnim razie boję się pogłębić jakąkolwiek relację. — wyznał — A on jest dla miły i flirtujemy ze sobą, ale nie wiem czy... no wiecie, by to przetrwało. Nie muszę teraz wiedzieć czy to jest na całe życie, ale jednak...

— Rozumiemy cię, Jony. — powiedziała Margaret siadając obok niego — Myślę, że powinieneś z nim porozmawiać. Wtedy się przekonasz co go tak naprawdę interesuje. — dodała.

— Sabi? Jakieś postępy z Cosette? — zapytał Jonathan kładąc głowę na ramieniu Meg.

— Nie, znaczy... czasem się całujemy ale na to koniec. — powiedziała Sabrina — Chyba oboje mamy wielkiego pecha w miłości!

— Zaczyna mnie od tego głowa boleć! — powiedział Jonathan.

— Powiedziałam jej...

— Cosie. — Blaise spojrzał na nią zdenerwowany — Nie powiedziałem, że mam nadzieję, że przyjdzie tylko... że nie jest najgorsza.

— A to w twoim języku znaczy, że ją lubisz i masz nadzieję, że się pojawi następnym razem. — powiedziała Cosette — Nie martw się, nie powiedziałam, że się w niej zakochałeś...

— Nie zakochałem. — prychnął.

— Będziemy udawać aż się nie przyznasz, może być. — powiedziała Cosette wzruszając ramionami.

— Jesteś nieznośna.

— Kochasz mnie. — stwierdziła.

— Nienawidzę.

— To u ciebie jest "kocham cię", ale innymi słowami. — powiedziała wyciągając nogi na jego kolana, gdy Theo się pojawił i wrzucił jakiś potargany list do ognia, a potem usiadł obok Blaise i też wyciągnął nogi na jego kolana. Czarnoskóry już chciał coś powiedzieć, ale po minie Theo zamknął usta.

— Co jest? — zapytał Blaise.

— Nic. — powiedział Theo wyjmując paczkę papierosów i odpalając jednego — Chcesz? — zapytał Theo podstawiając go pod nos Blaise'a a on się zaciągnął — To tak jakbyśmy się całowali.

— Matko, wy dwoje to potraficie poradzić sobie z problemami. — powiedziała Cosette — Pokój zwierzeń!

— Nie. — powiedzieli oboje tak samo poirytowani.

— Dajcie spokój. Zamierzacie to w sobie tłamsić?

— Brzmi rozsądnie. — powiedział Blaise.

— Theo? — zapytała.

— Nie chcę o tym rozmawiać. — powiedział.

— Kto was tak skrzywdził? — zapytała — Blaise, powinieneś skakać pod sufit, bo Margaret przyjdzie... — zaczęła, ale Theo się roześmiał

— Wyobraziłem sobie jak skacze pod sufit. — śmiał się — Kochamy małą Margaret?

— Nie. — powiedział Blaise — Wolałem jak miałeś zły humor.

— Czy ty mi właśnie wyznajesz miłość? To najmilsza rzecz jaką do mnie w tym tygodniu powiedziałeś, a mamy czwartek. — powiedział Theo.

— Mamy czwartek! Dzień zwierzeń! Co u was? — zapytała Cosette.

— Hm, pomyślmy, mój ojciec siedzi w Azkabanie i święta będę spędzał sam. — powiedział Theo — Nie żeby mi zależało na ojcu, ale nie chciałbym być sam w święta...

— Zostanę z Tobą. — powiedział Blaise.

— Serio? — zapytał Theo.

— Nie chcę widzieć matki... nie dlatego, że mi na tobie zależy. — powiedział Blaise.

— Zależy Ci na mnie? — zapytał Theo.

— Słyszałeś, że nie? — zapytał.

— Wasza przyjaźń jest taka słodka i skomplikowana. — powiedziała Cosette.

— Nie chce widzieć matki. — uparł się Blaise.

— I zostaniesz ze mną! Mimo, że masz rodzinę w domu! — powiedział.

— Jeśli zamierzasz ryczeć, proszę idź sobie. — powiedział Blaise.

Theo wymienił spojrzenie z Cossete i oparł się o kanapę. Wiedział, że Blaise głównie nie chce zobaczyć matki, ale wiedział, że może jechać do Cossete, jej rodzice go kochają i zawsze jest mile widziany a mimo to zostanie z nim w zamku tylko dlatego, że Theo powiedział, że nie ma z kim spędzić świąt.

— Miękkie serce. — powiedział Theo.

— Zamknij się. Po prostu zostanę. Nic wielkiego. — powiedział Blaise.

— Blaise Miękkie Serce Zabini. — powiedział Theo nachylając się żeby pocałować go w policzek.

— Zabierz swoje zarazki z daleka! — powiedział Blaise.

— Dzieliliśmy papierosa dosłownie pięć minut temu! — powiedział Theo — Ty nas kochasz.

— Jeszcze jedno słowo, a wsadzę Ci tego papierosa tam gdzie nawet twoja żona nie będzie chciała patrzeć! — powiedział Blaise.

Love Made Me Crazy | Blaise ZabiniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz