Zakład.

3.2K 218 286
                                    


Tamtej nocy.

Mężczyźni siedzili przy kuchennym blacie, opierając się łokciami o płaską powierzchnię. Przed nimi stały dwa szklane kubki z piwem. Siorbali je powoli, jakby właśnie zasmakowali najcudowniejszy trunek i musieli się nim rozkoszować. Jednakże w realiach alkohol na tyle ich już zdominował, by nie czuć ohydnego smaku chmielu.

Wcale dopiero co nie rozpoczęła się impreza i oczywiście Tomek nie spoglądał na nich z mordem w oczach.

— Jak mi obrzygacie cokolwiek, to nie wiem, co wam zrobię. — pogroził im palcem, jak typowa mama w przypływie złości — I na litość świętą, nawet nie minęła godzina, a wy już jesteście najebani! Ogarnijcie się, zanim przyjdą znajomi.

Boxdel wraz z Wardęgą burknęli coś pod nosem. I zapewne nie były to miłe słowa. Jednak Sylwester wziął jego prośbę do serca, gdyż rzeczywiście, nie chciał przespać tego wieczoru lub przeleżeć w krzakach.

— Ma rację, bracie. — wziął szklanki i szybkim ruchem wylał resztki piwa do zlewu. Jego przyjaciel niemalże uniósł się z krzesła — Spokojnie, chłopie. Napijemy się później. Może ktoś przyniesie coś lepszego.

— Racja, to piwo i tak było obrzydliwe.

Zaśmiali się jednocześnie. Przez moment siedzieli w ciszy i wpatrywali się w coraz bardziej pojawiający się tłum. Ludzi było ogrom jak na planową organizację Tomka. "Maksymalnie pięćdziesiąt ludzi. Dlatego nie mówicie o tym wszystkim." Słyszał go w głowie. Ewidentnie ktoś się wygadał.

Boxdel co jakiś czas komentował z aprobatą kobiety, które wchodziły do pomieszczenia po picie lub kawałek pizzy. Niektóre z nich aż za bardzo wpadły mu w oko.

Wardęgi wzrok był jednak nieco bardziej rozbiegany, jakby kogoś szukał. Rozglądał się uważnie, starając się go zauważyć. Z pewnością, jak on nie miał czasu przebrać się w coś mniej galowego, więc to powinno dać im większą szansę na rozpoznanie się. Większość mężczyzn tutaj nie była aż tak elegancko wyszykowanych. Sylwester sam najchętniej skoczyłby teraz w dresy.

— Nieźle mu dziś dowaliłeś. — Boxdel odezwa się, jakby czytał mu w myślach i wiedział, o kim przyjaciel teraz myśli — Myślałem przez chwilę, że da ci w mordę czy coś. Nigdy go tak wściekłego nie widziałem. 

Druid żywił do Mikołaja wiele, niekiedy sprzecznych, uczuć, aczkolwiek... jego czerwone policzki oraz niedowierzanie w oczach w pewien sposób zrobiło mu dzień. A może nawet i dwa.

— Powinieneś w końcu go zniszczyć, aby dał ci spokój. — mówił wciąż, a Sylwek spojrzał na niego z uniesioną brwią. 

— Co masz niby na myśli? 

Przyjaciel odwrócił się do niego i położył dłonie na jego ramionach. Byli wstawieni tak bardzo, iż ten nawet nie zrzucił z siebie jego dłoni. Natomiast przybliżył się do niego, jakby właśnie mieli omawiać największe sekrety ludzkości. 

— Zrób coś, co go na zawsze skompromituje. Coś, po czym stwierdzi, że z tobą się nie zadziera.

Wardęga nieco się skrzywił na te słowa. Nie pasowało to do niego, nie lubił ani przemocy, ani niepoprawnego ośmieszania kogoś. Oczywiście, może kilka razy chciał zrobić coś większego, powiedzieć kilka słów za dużo, ale wciąż... Nie wczuł się w plan mężczyzny. 

— Wątpię, żeby mi się udało. Ten chłopak wraca, jak bumerang za każdym razem. — odpowiedział — I kto wie, może podobają mi się nasze przepychanki słowne? — uśmiechnął się zadziornie. Boxdel przez kilka sekund wpatrywał się w niego pustym spojrzeniem. Następnie wybuchł głośnym śmiechem i go opluł. 

Zagadkowa miłość \ Wardęga x Konopskyy [enemies to lovers]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz