#szeptywatt
Pierwsze, co poczułam po opuszczeniu pokładu samolotu, to wiatr otulający moje ciało. Drugim zaś uczuciem była wolność. Ciężar, który nosiłam przez całe swoje życie nagle się ulotnił. Z mojej głowy zniknęło wszystko, co było powiązane w jakiś sposób z Oslo. Prawie tak, jakby ktoś wziął gąbkę i zmazał notatki zapisane kredą na tablicy.
Zaczynałam kompletnie nowe życie. Z dala od alkoholu, narkotyków, rodziny. Teraz miałam prawdziwą okazję, aby być sobą. Pierwszy raz, w całym swoim osiemnastoletnim życiu, jest mi dane poznać prawdziwą siebie. Nigdy wcześniej nie miałam okazji tego zrobić. Wpajano mi niemalże od urodzenia, że trzeba grać dobrą minę do złej gry. Nie mieliśmy prawa pokazywać uczuć. To mnie zgubiło. Dopiero po miesiącach terapii, zdałam sobie sprawę, że nawet moja rodzina nie chce dla mnie dobrze.
Dlatego teraz wybrałam siebie. Dlatego gdy z ust mojego ojczyma padło pytanie, gdzie chce studiować, wybrałam to miejsce. Bo tu po mnie nie wrócą. A ja nie wrócę po nich.
Opuszczając lotnisko, zapytałam się przypadkowego przechodnia, jak dostać się na dzielnicę, w której miałam od dziś mieszkać. Jak się okazało, wszystko działało tu podobnie do Norwegii. Zdobyłam traf szczęścia, bo jak się okazało, mężczyzna akurat jechał w tamtym kierunku.
– Więc... skąd Pani przyjechała? – zapytał mnie blondwłosy facet, który chętnie udzielił mi pomocy.
– Z Oslo – uśmiechnęłam się, jednocześnie wywołując u niego nieznaną mi dotąd reakcje. Wyglądał, jakby był... pod wrażeniem.
– Przepiękne miasto – powiedział z zachwytem – wielokrotnie odwiedzałem.
Skinęłam głową na jego wyznanie, bo szczerze mówiąc, na jego słowa nie dało się odpowiedzieć zupełnie nic.
– Przypomnij mi jeszcze, ile masz lat? To niesamowite, bo wyglądasz bardzo młodo, a wyjechałaś na studia niemalże trzy tysiące kilometrów dalej.
– Mam osiemnaście – wyznałam zgodnie z prawdą. – Ale kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije, prawda?
– Oczywiście – zaśmiał się mężczyzna.
W tym samym momencie z głośników metra wydobył się dźwięk o tym, że zbliżamy się do stacji Nueva Numancia, czyli dzielnicy, którą od dziś będę pomieszkiwać. Metro się zatrzymało, a ja podziękowałam mężczyźnie, po czym ruszyłam wolnym krokiem w stronę windy.
Hiszpania była naprawdę piękna. Co prawda, nigdy nie miałam okazji jej zwiedzić, i dopiero teraz spędzałam w niej swoje pierwsze minuty, choć już teraz mogłam śmiało stwierdzić, że architektura tutaj miała swój urok. Biło tu... życiem. Szczęśliwym życiem.
Madryt od teraz miał być moim domem. Definicją szczęścia.
Gdy znalazłam się pod blokiem, drzwi były otworzone, a to oznaczało, że nie musiałam się trudzić z dzwonieniem do jakiegoś sąsiada z prośbą, o otworzenie ich. Jak się okazało, w tym bloku była winda, więc nie miałam problemu z wejściem z dwoma walizkami, torbą i plecakiem na trzecie piętro. Poczułam ścisk w żołądku, gdy byłam pod odpowiednimi drzwiami.
Dasz radę, motywowałam się w myślach.
Już miałam dzwonić do drzwi, jednak te same się przede mną otworzyły.
– Dzień Dobry! Ty pewnie jesteś Marianne Larsen? – spytała mnie kobieta stojąca naprzeciw. Skinęłam głową, a ta wpuściła mnie do środka. – Witamy w Hiszpanii!
Uśmiechnęłam się do niej, po czym weszłam za nią w głąb mieszkania.
– Od dziś będą to twoje cztery ściany. Umowę mamy podpisaną, opłata za czynsz już jest na moim koncie, więc nie pozostaje mi nic innego niż wręczyć ci te klucze – starsza pani podała mi pęk kluczy. – Te dwa są od klatki, na górę i na dół. Ten jest od windy, gdyby się zacięła. Ten jest od mieszkania, a ten od wejścia na dach.
– Dziękuję bardzo – posłałam jej wyraz wdzięczności, który od razu odwzajemniła.
– Domyślam się, że jesteś zmęczona po podróży. Gdybyś potrzebowała mojej pomocy, masz mój numer – właścicielka mieszkania zaczęła kierować się w stronę wyjścia. – Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie przebiegać pomyślnie.
– Również mam taką nadzieję.
Pożegnałam kobietę, a chwilę później zostałam sama w mieszkaniu nie większym, niż czterdzieści metrów kwadratowych. Była tu mała łazienka, jednak na tyle rozmiarowa, że była w stanie pomieścić sedes, umywalkę, szafkę i prysznic. Idąc dalej, były dwa pokoje, jednym z nich była sypialnia, a drugim był salon, który widziałam kilka minut wcześniej. Była tu też niewielka kuchnia, ale zdecydowanie mi ona odpowiadała.
Rzuciłam się na dość spore łóżko, zamknęłam oczy, i pomyślałam, że to już koniec koszmaru.
Właśnie w tym momencie poczułam, jak otwieram nowy rozdział książki zwanej moim życiem.
CZYTASZ
Szepty Złamanych Serc
RomanceMarianne po wielu latach udawania, wkońcu postanawia przekonać się na własnej skórze, co oznacza prawdziwe życie. Wylatując na studia kilka tysięcy kilometrów dalej, była pewna, że życie jest piękne. I było. Dopóki w jej życiu nie stanął ktoś, kto s...