PEDRO– Osiem, dziewięć, dziesięć – psychiatra skończył odliczać – co teraz pojawiło się w twojej głowie?
– Wciąż nic – westchnąłem, zrywając z oczu czarną opaskę.
Tych metod terapii nienawidziłem. Robili ze mnie głupca, którym nie byłem. Przez godzinę siedziałem na twardym krześle i wysłuchiwałem wyliczanek lekarza. Nie miałem pojęcia na czym polega ta metoda leczenia, ale musieliśmy ją odbyć przynajmniej raz w miesiącu. Męczarnia i nuda w jednym.
Choć męczyły mnie te dziwne lekarskie pogaduchy doktorka, w głębi duszy musiałem przyznać, że trafiłem najlepiej jak tylko się dało. Widać, że kochał pomagać innym, niezależnie jak ciężki był to przypadek. Na początku terapii było nam dość ciężko się zaprzyjaźnić, głównie dlatego, że ciągle próbował mi przemówić do rozsądku, kiedy ja po prostu nie chciałem rozumieć pewnych rzeczy. Zdarzało się też, że robił coś wbrew mojej woli. Nie były to jakieś wielkie rzeczy i wiedziałem, że musi to robić, aby mi pomóc, ale naginał moje granice w momencie gdy kazał kontaktować mi się z gościem, który mnie spłodził. Nazywał go moim ojcem, chociaż ten wcale nim nie był. Moim ojcem był Juan i chyba doktorek w końcu to zrozumiał, bo już dawno nie nękał mnie tą głupią gadką. Chyba wjechałem mu na ambicje mówiąc, że gdyby to był mój ojciec, to by mnie nie porzucił.
Doktor Parker naprawdę był dobry w swoim zawodzie. Lata pracy i kształcenia pomogły mu osiągnąć praktycznie wszystko o czym tylko by zamarzył. Choć ani trochę mnie to nie dziwiło. No dobra, może na początku, ale później zobaczyłem certyfikat ukończenia Harvardu i jakoś tak obojętnie podchodziłem do jego sukcesów. Nie wiem od czego to zależało.
– Pedro, musisz ze mną współpracować, wiesz o tym? – zapytał, podając mi szklankę wody i jakieś tabletki – musimy pobudzić twój organizm do pracy.
– Cholera, Steven, nie skumałeś jeszcze, że każda metoda leczenia coś skutkuje, tylko nie ta? Nawet nie wiem, co chcesz nią wskórać. Te twoje liczenie tylko mnie irytuje – przewróciłem oczami i popiłem tabletki, które mi dał.
Byłem ciężkim przypadkiem pacjenta, wiedziałem to doskonale. Czasami naprawdę było mi szkoda Stevena, bo po niektórych wizytach wracał wyczerpany do domu. Z drugiej strony byłem mu jednak wdzięczny. Czułem, że pomagał mi jak nikt inny, a przez trzy lata terapii z nim moje lęki nieco zmniejszyły swoją częstotliwość. Steven nauczył mnie cierpliwości, która niektórym lekarzom by się przydała. Zwłaszcza tym, którzy rezygnowali z leczenia mnie ze względu na „brak siły przy ciężkim przypadku".
– To nie ma pomagać tobie, Pedro – rzucił nagle, zasiadając na swoim fotelu za biurkiem – to pomaga mi w pomiarach.
– I co dziś wywnioskowałeś z tego liczenia? – prychnąłem kręcąc głową.
– Dzisiejszy pomiar okazał się być naprawdę trafny – zaklaskał entuzjastycznie – twoje lęki zmniejszyły się o prawie szesnaście procent, gratuluję sukcesu.
Nie miałem pojęcia jak i kiedy on to wywnioskował. Co prawda przed tym cholernym liczeniem, przez które prawie rozniosłem mu gabinet miałem kilka innych badań, ale to nie zmieniało faktu, że w mojej głowie te lekarskie pierdolenie nie miało sensu.
– Dzięki, ale muszę już iść. Za chwile mam wykład z biznesu, a za tydzień czeka mnie kolos – westchnąłem i zebrałem się do wyjścia.
– Pedro, poczekaj chwile – zatrzymał mnie głos doktorka, gdy już miałem wychodzić z gabinetu.
– Jeśli masz zamiar wspomnieć o nim, to nie poczekam.
– W takim razie do zobaczenia w piątek – uśmiechnął się, a ja prychnąłem pod nosem i opuściłem jego gabinet, a następnie klinikę.
CZYTASZ
Szepty Złamanych Serc
RomanceMarianne po wielu latach udawania, wkońcu postanawia przekonać się na własnej skórze, co oznacza prawdziwe życie. Wylatując na studia kilka tysięcy kilometrów dalej, była pewna, że życie jest piękne. I było. Dopóki w jej życiu nie stanął ktoś, kto s...