ROZDZIAŁ 9

2K 96 24
                                    



Listopad to z pewnością miesiąc, który nie należał do moich ulubieńców. Było tak od zawsze. To ten najgorszy miesiąc, w którym nic się nie dzieje. Taki miesiąc męki po Halloween i przed świętami. Niestety jakoś musiałam przeżyć ten tyranizujący okres na uczelni i przy Carlosie, abym w końcu mogła słuchać świątecznych piosenek bez zbędnych komentarzy „jeszcze miesiąc do świąt" od innych.

Choć od początku mojego przyjazdu do Madrytu moje życie było niezmienne, w ostatnim okresie zaczęło się polepszać. Coraz lepiej szło mi poznawanie się z Carlosem, a nawet czasem zdarzało mi się przywitać z Pedrem na uczelni.

Ale przecież nie mogło być cały czas dobrze.

W poprzednim tygodniu, Loren poinformowała mnie i bliźniaków o tym, że jej dziadek z Austrii jest ciężko chory i musi zrezygnować ze studiów, bo razem z rodziną wylatują tam na kilka miesięcy. Na początku był to dla nas ogromny szok, a później wielka rozpacz. Chociaż nie znaliśmy się z nią dziesięć lat, tak właśnie się z nią czuliśmy. Obiecała, że będzie do nas dzwonić, ale... nie zadzwoniła jeszcze ani razu.

W ostatnim czasie często zastanawiałam się co u mojej rodziny. Miałam takie momenty, w których już wybieram numer mojej mamy. Marzyłam o tym, aby zobaczyć Alorę. Choć z całego serca nienawidziłam Emila i mojej matki, tą małą księżniczkę kochałam ponad wszystko. Szybko jednak zrezygnowałam z tego pomysłu, bo nie chciałam, aby mój spokój ponownie został zaburzony przez coś, co tak bardzo chciałam zostawić w przeszłości.

Często zdarzało mi się też zadręczać myślami, że co jeśli moja rodzina z Norwegii postanowi mnie tu odwiedzić? chociaż szanse na to były marne, to i tak to zmartwienie pozostawało mi gdzieś z tyłu głowy. Oni mieli wystarczająco dużo pieniędzy. Nie mieliby problemu z tym, by w każdej chwili wsiąść w samolot i przylecieć, żeby znowu zatruwać moje życie. Choć tutaj byłam bezpieczna, obrazy z dzieciństwa często powracały do mojej głowy.

Nienawidziłam Emila i mojej mamy, to było pewne. Ale czasami w głębi duszy musiałam sobie przyznać, że dali mi dużą możliwość. Mieszkanie w Hiszpanii poniekąd było moim marzeniem. Gdy to właśnie tutaj zadecydowałam, że chce studiować, postarali się wynająć mi mieszkanie oraz zapewnili mi bezpieczny kapitał na start. Oszczędzałam te pieniądze i miałam je schowane w kuferku, który zostawił mi po sobie tata.

– Długo jeszcze mamy czekać? – To były pierwsze słowa Ivana, które usłyszałam po odebraniu od niego połączenia.

– No przecież idę! – Uniosłam się – musicie mi wybaczyć, nie mam takiego motorka w dupie jak wy!

Bliźniacy byli bardzo wysocy bo mieli prawie dwa metry wzrostu wzrostu. długie nogi ułatwiały im szybsze chodzenie, i jednocześnie sprawiały, że to ja zawsze byłam w tyle. I choć czasem zdarzyło mi się, że mi to przeszkadzało, to byłam za nich wdzięczna najbardziej w świecie. Tak łatwo nawiązałam z nimi kontakt, że aż czasem wydawało mi się to nierealne. Obaj byli tak cudownymi ludźmi, którzy dali mi tyle wsparcia, mimo tak krótkiej znajomości, że nie byłam w stanie racjonalnie stwierdzić, czy moje życie na pewno nie było snem. Kiedyś mogłam tylko pomarzyć o takich znajomościach, a teraz żyłam tym marzeniem.

Żyłam.

Nie egzystowałam.

Żyłam.

– No, kurwa, w końcu! – Dotarł do mnie basowy głos Evana, który przerwał moje rozmyślania.

– Już się tak nie denerwuj, bo wyglądasz jak burak – skwitowałam – gdzie wam się tak spieszy, co?

Żaden z bliźniaków mi nie odpowiedział. Po prostu chwycili mnie oni za ręce i poprowadzili mnie w stronę najbliższego stolika na dziedzińcu. zastanawiałam się o co mogło im chodzić. to trochę dziwne, że tak mnie pospieszali, bo sami prowadzili styl życia klasycznego Hiszpana – dosłownie nigdzie im się nie spieszyło. Na wszystko mieli czas.

Szepty Złamanych SercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz