14. Szczęście lub jego brak

40 12 0
                                    

William naprawdę dobrze grał i śpiewał, a Karl musiał przyznać w myślach rację Alexa.

Słodka melodia wlewała się do uszu, a elf nie mógł przestać jej chłonąć.

Jego matka kiedyś tak pięknie grała na skrzypcach. Sam nawet się uczył, ale miał wtedy z trzynaście lat, a jego nauka trwała mniej niż rok, więc teraz z pewnością by nie umiał. Za to jego siostra była w to całkiem dobra. Oczywiście nie tak dobra w grze jak ten cały Wilbur, ale nadal ładnie grała.

Chociaż mieli być w (jak to nazwał Sapnap) „bezpiecznej odległości”, książę i tak musiał podejście bliżej, aż sam w końcu znalazł się praktycznie w tłumie.

Sapnap jedynie westchnął, stając bardziej z boku, chociaż dalej nie spuszczał oczu z księcia. Czuł, że jeszcze dziś będą mieli kłopoty, więc muszą w razie potrzeby być gotowi, żeby szybko stąd się ulotnić.

Kątem oka spojrzał na drugi koniec rynku. Jego serce zabiło mocniej, gdy zdał sobie sprawę, że stoi tam dwójka rycerzy.

I oczywiście intuicja go nie zawiodła. Ten dzień był zbyt piękny, żeby w całości minął bezproblemowo.

Najpierw spotkał George'a , a później Claya. Następnego dnia Phil. Więc dzisiaj musiał to być cholerny Skeppy, prawda?

Odwrócił się, gdy tylko rycerz spojrzał w jego stronę. Z tej odległości, gdy Nick miał kaptur, Skeppy raczej go nie rozpoznał.

To nie tak, że Nicholas był pewny, że to akurat Skeppy, ale lepiej dmuchać na zimne.

W przeciwieństwie do niego, Skeppy nie był złodziejem, a rycerzem. To był jeden z powodów, dlaczego się nie lubili. I chociaż rycerz też był pół wiedźmą i pół elfem, i wolał po swojemu rozwiązywać niedokończone interesy, zamiast złapać złodzieja i dostarczyć go do więzienia (co było jedynym plusem). I chociaż z jednej strony byli do siebie tak podobni, nadal byli jak ogień i woda.

Ale chyba najwyższy czas się stąd zabierać, póki jeszcze Skeppy (a skoro on to i prawdopodobnie jego przyjaciel Bad) się nimi nie zainteresował.

Chociaż stanie w tłumie było korzystne, bo tak szybko ich nie rozpozna, to mogli by tu podejść tylko po to, żeby zobaczyć co się tu działo.

Sapnap już robił w głowie listę rzeczy, za które drugi mieszaniec mógłby być wściekły. Tylko tym razem, lista wcale nie była taka pełna, jak zazwyczaj.

Chwilę jeszcze stał w miejscu, bojąc się odwrócić. Palce mocniej się zacisnęły na końskich wodzach.

Występ Wilbura chyba właśnie dobiegł końca. Piosenka się zakończyła, a słodka melodia zostawiała ostatnie echa w uszach. Szatyn ukłonił się nisko, dziękując wszystkim tym, którzy wysłuchali jego muzyki. Prostując się, poprawił okulary na nosie, nadal szeroko uśmiechając się do zgromadzonych.

Karl teraz miał okazję mu się przyjrzeć. Miał na sobie rozciągnięty wełniany sweter, a podwinięte rękawy mogły utwierdzić księcia w przekonaniu, że było mu w tym swetrze za gorąco. Włosy miał trochę roztrzepane, a okulary zdawały się w jednym miejscu być pęknięte. Ale to może tylko była zabawa złotych promieni słońca, albo padającego cienia na tą małą uliczkę. Nawet z odległości kilku stóp, Karl był pewny, że grajek jest od niego wyższy.

Potem oczy wspomnianego w myślach Wilbura, zatrzymały się na ksieciu.

Elf dałby siebie rękę uciąć, że Will zmierzył go dokładnie wzrokiem, jakby już zastanawiał się, ile cennych rzeczy ma przy sobie Karl. William miło się uśmiechał, a to odrobinę zmyliło księcia.

In the Darkness //KarlnapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz