6. Dawne znajomości

90 13 5
                                    

W powietrzu unosił się ciepły, przyjemny zapach, może odrobinę śmierdziało alkoholem, ale nie było to zbyt intensywne. Słychać było radosne rozmowy, śmiechy i gwar ludzi. 

Karl miał wrażenie, że odkąd tu weszli, na twarzy Sapnapa był malutki uśmiech.

– Widzisz tamtych typów? – dyskretnie wskazał głową na kilka osób, które zdawały się najgłośniejsze. – To takie kółko pijackie. Większych alkoholików nie znajdziesz w okolicy. Ten kozioł, to JSchlatt. Stary alkoholik, którego widzę tu codziennie, od czterech lat. Nikt nie pobił jego rekordu, a wielu próbowało. 

Karlowi coś nie pasowało. Właściwie było to dużo rzeczy, ale Sapnap naprawdę nie wyglądał na jakiegoś alkoholika.

– Przychodzisz tu codziennie od czterech lat? – zatrzymał się.

– Tak, co w tym złego? – spojrzał trochę zmieszany. Co jest złego w chodzeniu na piwo, gdy ma się zły humor? Może i wyglądał na młodszego, niż był w rzeczywistości, ale Karl tez był elfem, więc powinien go zrozumieć.

Nick przeczesał włosy, wyciskając z nich wodę, która małym strumykiem kapnęła na podłogę. Przeklął pod nosem, gdy zdał sobie sprawę, że narobili trochę kałuż i nanieśli błota.

Jebać to, kiedyś Punz i tak go zabije.

– Nie mówię, że coś w tym złego, ale... jesteś trochę... – szukał odpowiedniego słowa. Nie chciał, żeby to zabrzmiało jakoś źle, ale po prostu czuł, że nie znajdzie innego słowa. – Jesteś trochę dzieckiem...

– Nie jestem dzieckiem! Jestem, kurwa, dorosły! Mam dwadzieścia pięć lat i-

Karl parsknął. Nie dość, że wielki Sapnap wcale nie jest taki wielki, to jeszcze jest od niego młodszy. To go chyba będzie bawiło do końca ich znajomości.

– Jesteś niższy i młodszy ode mnie. Jesteś dzieckiem. – Elf już wyobrażał sobie całą składankę przekleństw, którą za chwilę usłyszy od złodzieja. Ale mina Sapnapa po słowach księcia, była tego warta. Nicholas walczył sam ze sobą, zaciskając pięści. Miał ochotę dalej się kłócić, ale ostatecznie dał sobie spokój. Westchnął głośno.

– Pff, wyższe sfery. Wal się – mruknął pod nosem. Wywrócił oczami i złapał księcia za nadgarstek, ciągnąc go za sobą.

Jego dłoń była ciepła, mimo że przed chwilą byli na zimnym deszczu. Ręce Karla dalej były zimne i zdecydowanie domagały się czegoś ciepłego, a ciepło rąk Sapnapa było czymś, co prawdopodobnie wystarczało.

Nick rozglądał się między stołami w poszukiwaniu znajomej zielonej peleryny, albo prześwitów białej maski z uśmiechem, kryjącą pod sobą blizny, piegi i zielone jak dwa szmaragdy oczy, które tak dobrze znał.

Na ułamek sekundy skrzyżował spojrzenie z mężczyzną siedzącym przy przeciwległej ścianie. Nie znał go. Pierwszy raz widział tą twarz.

Tak naprawdę znał tu wszystkich, a wszyscy znali jego. Zdążył już zauważyć, kto przychodzi w jakie dni, co zamawia i z kim rozmawia. Ale tego faceta widział tu pierwszy raz. Tamten koń w stajni musi należeć do niego. Mężczyzna wpatrywał się spod kaptura prosto na nich, jakby próbując ocenić swoje szanse w bezpośrednim starciu. Mieszaniec dobrze wiedział, że jeśli dzisiaj doszłoby do jakiejś bójki, Luke już wystarczająco by się zdenerwował, za straszenie klientów. Ale jeśli ten typ rzeczywiście coś planował, nie będzie miał odwagi zaczynać z Sapnapem.

Fala ulgi zalała go, gdy ani odrobina zieleni nie błysnęła mu w tym miejscu. Claya tu nie było. Na całe szczęście. To była jedna rzecz, która poszła po jego myśli w tym dniu.

In the Darkness //KarlnapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz