Rozdział XXI

114 7 0
                                    

    Padłam na zawał kiedy w kantorku zobaczyłam dwóch mężczyzn. Na szczęście okazało się, że przyszli nas tylko nastraszyć i nic poważnego się nie stało.
Pokazali nam jednak maszynę, na której kiedyś trenował dziadek Evansa. Czy znalezienie jej pocieszało nas? Ich może tak, mnie raczej nie napawało radością.

- Nie patrz tak, będzie dobrze - zaśmiał się Eric, kiedy spojrzał na mój grymas. Obdarzyłam go niechętnym spojrzeniem i cicho mruknęłam jakieś ta na pewno. Doskonale wiedziałam że spędzimy tutaj pół nocy. Nie wiedziałam co było gorsze spanie w jednej Sali z całą drużyną, czy nie spanie tylko trenowanie czegoś, co tak na prawdę może się nam nie przydać.

- Eric ma rację, jak chcesz sama możesz spróbować - wrócił się Bobby a uśmiech nie schodził z jego ust. Zaśmiałam się nerwowo pod nosem i usiadłam na belce, leżącej w rogu pomieszczenia.

Niecierpliwe patrzyłam na Marka próbującego przejść cały tor i na chłopaków kręcących dziwnymi korbkami. Podparlam głowę na dłoniach i cicho westchnęłam na myśl spędzenia tu kolejnych paru godzin.

- To nie ma sensu - mruknął w końcu Kevin, ocierając pot z czoła - jestem wykończony już - dodał i oparł się na kolanach.

- Nie przesadzajcie, spróbujcie jeszcze raz i zrobimy przerwę - mówiłam sama nie wierząc w swoje słowa. Tak cholernie chciałam iść spać i odpocząć po całym dniu, tak na prawdę nic nie robienia.

Mark zaczął wygłaszać swoje mądrości, dlaczego trzeba dalej trenować i jak bardzo mu zależy. Słuchałam tego, mimo że zupełnie mnie to nie obchodziło za każdym razem mówił to samo. Stawało się to monotonne i nudne, jednak kiedy skończył przytaknęłam mu a chłopcy wrócili do treningu.

Mecz z Zeusem, zapowiadał się okropnie. Na samą myśl, moje wnętrzności robiły fikołka a ja nie wytrzymywałam ze stresu. Dochodziła 2 w nocy kiedy w końcu postanowili skończyć, dziękowałam im mimo że i tak za długo się naczekałam.

    Obudziłam się rano, najwcześniej z całej drużyny, rozejrzałam się po sali. Każdy spał, pech, liczyłam że kiedy wstanę każdy będzie się zbierał do domu a ja bez wyrzutów sumienia wrócę do domu Sharpa. Podniosłam się i nie chcąc nikogo obudzić, po cichu przemknęłam do drzwi wyjściowych.

Odetchnęłam świeżym powietrzem i usiadłam na ławce przed budynkiem. Słońce ogrzewało moje ciało, było na prawdę przyjemnie. Pozwoliłam wyciszyć się zupełnie i poczuć że wszystko będzie dobrze, nie byłam przekonana czy w to wierzę, mimo to poczułam się dużo lepiej.

- Co tak wcześnie? - usłyszałam nad sobą głos Axela, na co się wzdrygnęłam jednak po chwili cicho się zaśmiałam i poklepałam miejsce blondynowi obok mnie.

- Sama nie wiem, jakoś tak wyszło, a ty? - szturchnęłam go delikatnie w ramię na co oboje się cicho zachichotaliśmy.

- Nie mogłem spać, Mark jest nie do zniesienia kiedy śpi - wywrócił oczami i wbił wzrok przed siebie.

- Rozumiem - przytaknęłam i dodałam - chce już do domu.

- Zaraz będziesz mogła iść, Mark odwołał trening. Trzeba odpocząć przed ważnym meczem, stresuje się trochę - odpowiedział a jego mina spoważniała, spiełam się lekko i dalej nieustannie wpatrywałam się w jego twarz

- Będzie dobrze - odpowiedziałam w końcu, klepiąc chłopaka po ramieniu - pokonamy ich i będzie najlepsi w Japonii - powiedziałam rozmarzonym głosem, co rozśmieszyło nastolatka.

Podkuliłam nogi pod brodę i popatrzyłam w stronę gdzie dalej utkwiony był wzrok blądyna. Między nami zapanowała nie przyjemna cisza, nie wiedziałam do końca co powiedzieć, on chyba tak samo. Przymknęłam oczy i uśmiechnęłam się sama do siebie na myśl o tym że kolejny dzień spędzę u Sharpa. Potrzebowałam jego bliskości, pomagał mi zapominać o wszystkich problemach.

- Wiktoria, Axel! - usłyszeliśmy w końcu krzyk za nami, w duchu dziękowałam za to że ktoś przerwał tą niezręczną chwilę - pomożecie nam ze śniadaniem? - uśmiechnęła się Cillia, oddałam uśmiech granatowłosej po czym przytaknęłam głową. Razem z Axelem, zaczęliśmy iść w jej stronę, pomoc przy jedzeniu i podjadanie podczas tego, coś co uwielbiam.

    Wędrując po ciemnej uliczce nie spodziewałam się natknąć na nikogo znajomego, nie znajomego - tym bardziej. Błagałam w duchu żeby nikt mnie nie zaczepił, musiałam skoczyć na chwilę do mojego pokoju po kosmetyki i ciuchy na jutrzejszy dzień. Jude miał być ze swoim ojczymem, aby coś obgadać, dlatego szłam teraz sama. Mimo nie chęci puszczania mnie samej, Sharp musiał się na to zgodzić. Upierałam się niesamowicie przy tym aby iść, teraz jednak wolałam aby Jude, albo ktokolwiek był ze mną i odprowadził mnie.

Uśmiechnęłam się zwycięsko, kiedy byłam już przy rezydencji Sharpów. Wręcz wbiegłam do domu który od razu otulił mnie ciepłem. Przecierpiałam całą drogę w obydwie strony, dlatego szczęśliwa ze zwycięstwa, usiadłam na łóżku Juda i czekałam aż chłopak wróci. Na szczęście nie trwało to długo, liczyłam że wszystko przebiegało sprawnie i zaraz będę mogła położyć się aby znowu usnąć.

- Zimno na dworze? - zaśmiał się Sharp patrząc na mnie zza gogli.

- Cieplutko - warknęłam i wyjęłam z kieszeni telefon, który zaczął wibrować. Otworzyłam wiadomości od Showna, tak dawno nie pisaliśmy ani nie rozmawialiśmy. Poczułam dziwne ukłucie w sercu, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.

Od: Shown

Hejka siostrzyczko, powodzenia jutro na meczu! Wierzę że wygracie, kocham cię

Serce całkiem mi się roztopiło kiedy przeczytałam wiadomość, mimo tego że tak zaniedbywałam nasz kontakt on dalej był dla mnie wsparciem. Uśmiech nie chciał zejść z moich ust przez następne parę minut, co nie uszło uwadze Juda.

Do: Shwon

Dziękuje! Ja ciebie też bardzo kocham, trzymaj mi się. Gdyby się coś działo to dzwoń.

Zastanowiałam się czy wysłać odpowiedź przez krótką chwilę, jednak ostatecznie kliknelam przycisk wyślij.

- Widzę że chumor ci dopisuje, mimo że zmarzłaś pewnie - poczułam jak chłopak mierzwi moje włosy, za co zgromiłam go spojrzeniem i wróciłam do wpatrywania się w wiadomość - no już, już. Co tam masz ciekawego? - zapytał i przysunęł się do mnie kładąc swoją głowę na moim ramieniu.

- Shwon życzył mi powodzenia, to kochane - podsumowałam i wyłączyłam urządzenie, odkładając na biurko.

- Masz rację, nie boisz się? - uniósł jedną brew, chciałam zignorować to pytanie i pewnie gdyby nie to że zadał je właśnie, Jude Sharp, tak by się stało. Jego jednak nie potrafiłam okłamywać ani ukrywać tego jak na prawdę się czuje.

- Trochę - zawiesiłam się i niezdarnie weszłam chłopakowi na kolana - trochę bardzo - dodałam, udając zamyśloną - jednak nie chce o tym teraz mówić, ani myśleć, chce spędzić z tobą czas - zakończyłam i pocałowałam go w policzek, przez co na jego policzkach wkradł się lekko rumieniec.

- Masz to załatwione - zaśmiał się i po chwili już leżałam, a nademną zawisł czerwonoki, uśmiechnęłam się najszerzej jak tylko mogłam. Jude przysunął twarz do mojej, chciał mnie pocałować jednak szybko obróciłam głowę w drugą stronę nie umożliwiając mu dostęp do moich ust. Czasami warto było się z nim podroczyć, kochałam wszystko co było z nim związane.

- No ej - mruknął prosto do mojego ucha przez co przeszły mnie ciarki - nie bawimy się tak - dodał niskim głosem, który sprawił że chciałam go więcej.

- Masz za łatwo w życiu - puściłam mu oczko i delikatnie pokręciłam głową.

Śnieżny anioł | Inazuma ElevenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz