Rozdział 6

19 3 1
                                    

Teraz – rok 2030

Nad miastem zbierały się burzowe chmury. Ulewa była kwestią czasu. Niedobrze. W taką pogodę mało kto opuszcza dom. Mogły być zbyt podejrzane, a mimo to jechały metrem w kierunku Ursynowa. Iza związała swoje włosy w warkocz, a na głowę założyła kaptur, który nikogo nie dziwił, chociaż jedna pozytywna rzecz, jaką można było wyciągnąć z pogody. Wiktoria miała znacznie gorzej. Ryzyko rozpoznania jej po wczorajszym komunikacie było za duże. Dziewczyna ukryła swoje włosy pod czapką z daszkiem i dopiero na nią nałożyła kaptur. Głowę cały czas trzymała pochyloną, by nikt jej nie zauważył. Zresztą w zielonych bojówkach, wojskowych butach, obszernej bluzie z kapturem i bez makijażu w niczym nie przypominała pani doktor ze zdjęcia, jednak istniało ryzyko i ona dobrze o tym wiedziała. Iza dobrze chroniła jej przodów. Pierwsza weszła do wagonu i pozwoliła się skryć dziewczynie za jej skromną posturą. Wiktoria miała chwilę zwątpienia przed kolejnym wyjściem na zewnątrz, jednak to, co miała zrobić było bardzo ważne. Wcześniej, wychodząc z bunkra spojrzała na Maksa i Mikołaja, którzy grali w jakąś odkopaną w magazynie planszówkę. Uśmiechnęła się do siebie. Jej ojciec pomyślał o wszystkim, gdy wyposażał ten bunkier. Nawet o tym, by małe dzieci nie nudziły się na wypadek zamknięcia. Nie wiedziała, czy sama zrobiłaby to lepiej. Chyba nie. Na wspomnienie o ojcu żal ścisnął jej serce. Tak wiele mogła się jeszcze od niego nauczyć, a mimo to nie będzie jej to dane. Zacisnęła zęby, by nie pozwolić łzom wypłynąć na powierzchnię. W swoim życiu nie miała wiele czasu na rozpacz za tym co utracone, zawsze było coś ważniejszego. Tego też nauczył jej ojciec. „Córko nie patrz na to, co minęło, ale na to co na ciebie czeka. Bo czeka, tylko musisz mieć odwagę, by spojrzeć przed siebie" – powtarzał jej to tak często, aż w końcu stało się to jej mottem przewodnim. Kiedy zaszła w ciąże na drugim roku myślała, że nie da rady kontynuować pracy nad programem, ale dała. Z pomocą bliskich spojrzała przed siebie i dała sobie radę. Porzuciła przeszłość i zawalczyła o siebie. A Mikołaj? Jest takim cudownym dzieckiem. Kiedy się urodził prawie w ogóle nie płakał. Spał, jadł i tak w kółko. Miała czas na pracę, chociaż przez rok wzięła urlop dziekański, ni jak nie krzyżowało jej to pracy nad programem, a wręcz przeciwnie macierzyństwo pozwoliło jej na dogłębną analizę kłopotów, które co i rusz napotykali.
– Psss, wysiadamy – Izabela szturchnęła ją w ramię, a ona oderwała się od wspomnień i lekko uniosła głowę.
Gdy metro stanęło wyszła, jak cień za przyjaciółką. Opuściły podziemia, by zderzyć się ze ścianą deszczu. Ulewa szalała w najlepsze. Porywisty wiatr szarpał pobliskimi drzewami. „Kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy, trochę lata" – Wiktoria przypomniała sobie dziecięcą rymowankę, idealnie oddającą pogodę.
– W tamtą stronę – Iza wskazała podbródkiem kierunek i obydwie ruszyły kuląc się przed deszczem. Przez całą drogę nie zamieniły ani jednego słowa. Kiedy dotarły na miejsce Wiktoria spojrzała na tabliczkę dziesięciopiętrowego bloku i parsknęła.
– Serio Iza? Nawiedzony blok przy Herbsta? – przekrzywiła głowę, by spojrzeć na koleżankę.
– Chyba się nie boisz? – zapytała drapieżnie, na co przyjaciółka prychnęła.
– Oczywiście, że nie. Poza tym nie wierzę w te bajki o duchu, który innych popycha do samobójstwa. Idziemy? Strasznie leje, a do zmierzchu zostało kilka godzin, chciałabym wrócić przed godziną policyjną.
– Jasne, nie dygasz się, wcale. Chodź – skierowała się do klatki schodowej. – A wiesz, że blok jest praktycznie opuszczony? Ludzie uciekali stąd. Cena mieszkań spadała, a mimo to nikt nie chciał ich kupić – szeptała złowrogo, a Wiktoria zerkała na nią.
– Przymknij się Iza i szukaj Antosia. Za bardzo popuszczasz wodze fantazji – w tej samej chwili światło na klatce zamrugało i zgasło.
Wiktoria w niekontrolowanym odruchu chwyciła Izę za dłoń. Przez brudne szyby przebijało się zszarzałe niebo nie dając za wiele światła.
– Gdzieś ty mnie kurwa przyprowadziła? – chociaż Wiktoria sama lubiła straszyć ludzi, nie lubiła gdy to ją straszono.
– Wyluzuj Wika, to stare budownictwo. Pewnie przez burzę coś szwankuje.
Brunetka westchnęła i puściła jej dłoń.
– Tak, pewnie masz rację.
– Pojedziemy windą? – zagadnęła Iza, na co Wiktoria zgromiła ją wzrokiem.
– Po moim trupie.
– To da się zrobić... – za swoimi plecami usłyszała złowróżbny szept.
Wiktoria wsunęła rękę pod bluzę i zacisnęła dłoń na pistolecie. Odwróciły się w kierunku głosu. W cieniu pod schodami stała zgarbiona męska postać. Żadna z nich nie mogła dostrzec twarzy, którą ukrył w cieniu. Żar z niedopałka papierosa tlił się w jego dłoni.
– Przepraszamy, szukamy kogoś... – zaczęła Iza, a Wiktoria kopnęła ją w kostkę i wyszeptała.
– Zdajesz sobie sprawę, że możesz rozmawiać z duchem?
– Wiktoria, chyba zwariowałaś...
– To jak chcesz nazwać tę...
– Znam ten głos – przerwał im szept spod schodów, a jego stopa wysunęła się do przodu.
– Mój? – zdziwiła się Wiktoria, ale osobnik prychnął.
– Nie twój. Znam twój głos Izabelo Kowalik, chociaż wierząc ostatnim doniesieniom Izabelo Regis – mężczyzna wszedł w krąg światła odchylając kaptur. Wiktoria ujrzała płomiennorude kręcone włosy, piegowatą twarz i brązowe oczy, które czujnie lustrowały jej towarzyszkę. Nieznajomy ubrany był w czarne spodnie i kontrastującą z nimi spłowiałą bluzę z kapturem. Zanim Wiktoria się obejrzała Iza pokonała dzielący ich dystans i zarzuciła rudzielcowi ręce na kark.
– Antek! – jej szept był o wiele za głośny. – Bałam się, że może cię już tu nie być.
– To jest twój Antek? – zdziwiła się Wiktoria i przekrzywiła głowę, by lepiej mu się przyjrzeć. Iza odsunęła się od kolegi i pozwoliła, by jego dłoń protekcjonalnie spoczęła na jej ramieniu.
– A co tu robi dziewczyna od sztucznej inteligencji? – zapytał ostro, spojrzał na przygasający niedopałek w swojej dłoni. Rzucił go na ziemię i przydeptał butem.
– Antoś, potrzebujemy twojej pomocy – Iza spojrzała na niego z błaganiem w czekoladowych oczach.
– Wy? To znaczy ona też? – skinął podbródkiem w stronę Wiktorii, której ciarki przebiegły po plecach. To dziwne, że filigranowa Iza, której charakteru nie brakowało czuła się bezpiecznie obok tego faceta. Nie był on silnie zbudowany, jak Dominik. Nie przypominał również urokliwego Nikodema, ani wyważonego Maksa. Nie. Ten mężczyzna był inny. Na pozór zwyczajny, jednak w jego oczach wyrachowanie mieszało się z szaleństwem. Miał w sobie coś z seryjnego mordercy, tym bardziej, że kiedy obrócił się bardziej w stronę Izy i odsłonił lewy policzek okazało się, że od jego ucha do końca żuchwy biegnie długa, cienka blizna.
– Tak Antek, przede wszystkim ona i całe to miasto – Iza chwyciła jego dłonie i uścisnęła lekko. Rudzielec spojrzał w stronę Wiktoria i zauważył, że gapi się na jego bliznę.
– Co jest inteligentna księżniczko, niby wychowałaś się w wojsku, ale takie blizny są ci obce? I słusznie. Takich blizn można się nabawić w więzieniu, nie na poligonie – w jego słowach była gorycz. Wiktoria miała wrażenie, że to ją obwinia o swoje oszpecenie.
– Ja... nie chciałam się gapić. Przepraszam – spojrzała nagląco na Izę.  Jej wzrok zdawał się mówić „Zrób coś kurwa".
– W czym mam wam pomóc? – pytanie zadał nieco znudzonym i flegmatycznym tonem. Oderwał wzrok od Wiktorii i na powrót spojrzał na Izę.
– Zapewne masz najlepiej w tej chwili pracujące komputery w mieście, potrzebujemy żebyś... – Iza zawahała się, ale Wiktoria za nią skończyła.
– Żebyś wypuścił pewną transmisję, tak jak zrobiłeś to z tym nagraniem z Afryki.
Jego chłodne spojrzenie przeniosło się na nią. Przejechał językiem po wnętrzu swoich zębów i uśmiechnął się szyderczo.
– A to ci kurwa niespodzianka. To dziwne, jak zmienia się twoja przydatność. Mój występek został skazany na dwa lata więzienia, a teraz przychodzicie do mnie, bo potrzebujecie sabotażu za który mnie skazano – odpowiedział kwaśno krzywiąc się. Blizna na jego policzku drgnęła, gdy mocniej zacisnął szczękę.
– Nie ja cię skazałam Antek – Wiktoria odpowiedziała ostro.
Jej cierpliwość była na wykończeniu. Z każdą minutą nieuchronnie zbliżali się do godziny policyjnej. Przemykanie po ulicach nocą było dwukrotnie bardziej niebezpieczne.
– Może i nie ty, chociaż jesteś częścią systemu Wiktorio Kruk.
– Ja też nim jestem Antek. Ja też jestem częścią systemu, zapomniałeś? – Iza powiedziała to ostro. – Więc dość tych gierek. Pomożesz nam, czy nie? Musimy zdążyć przed zmrokiem.
Antek przytknął dłoń do twarzy i przesunął palcem wskazującym po ustach patrząc na Izę. Nagle ruszył w kierunku windy i chwycił za okrągłą klamkę otwierając je. Spojrzał przy tym złośliwie na Wiktorię.
– Zapraszam – lewą dłonią wskazał im wejście. Obydwie weszły do środka bez gadania, a on za nimi. Nacisnął guzik ostatniego piętra.
– Tosiek, jestem twoją dłużniczką – blondynka ucałowała go w policzek, a on na sekundę przymknął oczy. Kiedy je otworzył spojrzał na Wiktorię.
– Zrobię, co chcecie, ale wy też coś zrobicie.
– Co takiego? – Wiktoria była ostrożna w negocjacjach z cywilami.
Szczególnie, że ci cywile nie pałali do niej sympatią.
– Zabierzecie mnie ze sobą – odpowiedział spoglądając jej głęboko w oczy. – Nie patrz na Izę. Sama odpowiedz. – wiedział, że Wiktoria chce się skonsultować spojrzeniem z przyjaciółką.
Co na to powie Nikodem? Bez wątpienia będzie wściekły. Poza tym, czy dobrym pomysłem było zabieranie nieznajomego człowieka do bunkra? Z pewnością nie najlepszym. Czy miała inne wejście? Zdecydowanie nie.
– Dobra. Obiecuję, że kiedy tu skończymy zabierzemy cię ze sobą – jego zadowolony uśmiech sprawił, że jej oddech wstrzymał się na sekundy. Spojrzała na Izabelę. Stała tam blada, jak ściana i patrzyła na nią. Wiktoria próbowała jej przekazać spojrzeniem, że nie miała wyjścia, a jej przyjaciółka, jak zawsze rozumiała, bo tylko delikatnie się uśmiechnęła. Wiktoria chciała wierzyć, że jej spojrzenie mówi „Wszystko będzie dobrze", ale bardziej jej to wyglądało na „Panie, wybaw nas od złego".

VictrollaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz