Rozdział 12

19 3 2
                                    

Warszawa – rok 2030 (czerwiec)

– Nie pójdziesz tam Wika! – mocne szarpnięcie odciąga ją od wyjścia.
Dziewczyna obraca się i mierzy Antka wrogim spojrzeniem, zastanawiając się skąd w rudzielcu tyle siły.
– Puszczaj mnie Antek bo dostaniesz w gębę! Muszę tam iść! Muszę go uratować!
– Krystian i reszta tam są! Jak cię złapią to po tobie! Wystarczy, że mają Nikodema! – ich krzyki niosą się echem po całym bunkrze, jednak żaden z jego mieszkańców nie odważył się przyjść, by cokolwiek powiedzieć. Nawet Iza schowała się w swojej celi rozpaczając nad informacją, którą usłyszeli od grupy zwiadowczej.
– Gówno mnie obchodzi co się ze mną stanie! Muszę uratować Maksa! Nawet jeżeli ceną za to będzie moje własne życie – popycha rudowłosego, ale ten nie puszcza jej ręki.
– O to chodzi Dresslerowi! – Antek przysuwa się bliżej jej twarzy. Widzi dokładnie brzegi jego poszarpanej blizny na policzku.
– Nie pozwolę mu zginąć! – Antek nie zdążył zareagować, silny prawy sierpowy ląduje na jego szczęce, a on zatacza się do tyłu puszczając jej rękę. Zanim chłopak zdążył dojść do siebie Wika otworzyła drzwi do tunelu i zatrzasnąć je za sobą przekręcając śluzę. Zanim Antek otworzył je od środka minęła dłuższa chwila. Mężczyzna jednak nie rezygnuje.
– Wiktoria! – wrzeszczy za nią biegnąc, ale ona jest szybsza i znika w ciemności tunelu.
Wściekły Antek przeklina i zawraca do środka. Zamyka drzwi, a tuż za nim wyrasta Iza. Patrzy na nią wściekły.
– Nie zatrzymałbyś jej... Ma prawo tam być – w jej oczach stają łzy, gdy wyciąga dłoń i kładzie chłodne palce na siniejącym policzku Antka, ale on odsuwa się od niej.
– Powiedz mi Iza, co my zrobimy z całym tym syfem, jak ona zginie? – zatacza ręką wokół nich.
– Nie wiem. – Przyznaje zgodnie z prawdą. Naprawdę nie wie co by poczęli, gdyby Wiktorii nie udało się wrócić. Łza ścieka po jej policzku. Nie dziwiła się, że przyjaciółka pobiegła uratować swojego męża. Gdyby chodziło o Nikodema zrobiłaby to samo. W jej myślach kotłowała się myśl, że jeżeli się nie poddadzą może usłyszeć podobny komunikat o swoim mężu.
– Zmora tam jest, a jej pojawienie się tylko ich rozbije. Będą bronić jej za wszelką cenę. To zrodzi kłopoty Iza – spojrzał na nią z wyrzutem, jakby ta mogła zrobić cokolwiek, by przekonać przyjaciółkę.
***
Wiktoria chyli głowę i poprawia broń pod kurtką. Oddycha ciężko rozglądając się na boki. Ma wrażenie, że całe miasto podąża na plac, by obejrzeć śmierć Maksa. Plac Defilad kiedyś tak dostojny, ulokowany pod samym Pałacem Kultury i Nauki, służący do prezentacji wojsk dzisiaj miał się stać świadkiem morderstwa. Wiktoria przymknęła oczy i odliczyła do trzech, gdy wyszła zza budynku. Czerwcowe słońce sprawiało, że pot ciurkiem spływał jej po plecach, ale nie odważyłaby się zdjąć kurtki. Wiktoria musiała przyznać, że Dressler się popisał. Na środku placu stało drewniane podium. Niegdyś na takim wieszano ludzi, ale Wika nigdzie nie widziała stryczka. Zacisnęła zęby postanawiając, że Maks dzisiaj nie zginie i powoli zaczęła przepychać się przez tłum rozglądając się za żołnierzami ojca. Była pewna, że byli ukryci wśród ludzi, ale tłum był zbyt duży, by mogła ich dostrzec.  Całą drogę modliła się, by udało im się go ocalić. Maks nie zasługiwał na śmierć. Wiktoria spojrzała do góry na zegar umieszczony na szczycie pałacu, który wskazywał za pięć dwunastą, a przedstawienie miało się zacząć punktualnie w południe. Wokół podestu zebrali się żołnierze Dresslera, podejście tak blisko wydawało się niewykonalne, tym bardziej, że ich czujne spojrzenia przeszukiwały tłum, zapewne poszukując jej. Zamarła i przystanęła w pół kroku. Była wystarczająco blisko. W jednej chwili tłum wokół niej zacisnął się, zlewając ich wszystkich w jedną bezbarwną masę. Z boku dobiegały ją słowa, które raniły do żywego. Wiktoria zadrżała, gdy usłyszała, że „ta czarnowłosa suka powinna w końcu się poddać, by ulżyć ich cierpieniu", tak o niej mówili. Po jej nagraniu nie zostały nawet ślady odwagi. Mieszkańcy miasta byli przerażeni. Dressler wprowadził terror. Ograniczył dostęp do żywności, zamknął szkoły, a pracować pozwolił tylko tym, którzy jego zdaniem robili coś przydatnego. W mieście rozkwitł podziemny handel, a mieszkańcy przyzwyczajeni do wygód i lekkiego życia zwyczajnie z tym stanem się nie godzili. Uważali, że wszystko jest jej winą, że gdyby nie ona i jej technologia, to wszystko byłoby po staremu. Stojąc w tłumie czuła się bezsilna. Miała ochotę wykrzyczeć im, że chciała ich dobra, ale wiedziała, że nie może. Nagle zdała sobie sprawę, że powinna zostawić tą sprawę Zmorze, wierząc, że uda im się ocalić Maksymilliana. Rozgniewany tłum był ponad jej siły, a jeżeli chciała przeżyć to pojawienie się w tym miejscu było kompletnie bezsensowne. Antek miał rację i zdała sobie z tego sprawę za późno. Tańczyła z diabłem i to on nadawał rytm jej krokom. Cofnęła się do tyłu w nadziei, że uda jej się wycofać, ale napierający tłum uniemożliwił jej to. Starając się nie wpadać w panikę zaczęła szybciej oddychać. Spuściła głowę i spojrzała na swoje buty.
„Raz, dwa, trzy..." liczyła w myślach, a kiedy zegar na wieży wybił południe powoli uniosła głowę. „Maks!" – całe jej ciało krzyczało i wyrywało się do przodu. Wprowadzali go na podest. Miał podarte ubranie, a przystojna twarz była tak okaleczona, że ciężko było go rozpoznać. Słaniał się na nogach z głową zwieszoną na piersi. Był przeraźliwie chudy. Wiktorię ścisnęło w sercu. To wszystko było jej winą i wiedziała o tym. Jak sparaliżowana patrzyła jak zmuszają go do klęku, a on potulnie zgina kolana. Jej oddech przyspieszył, nie myśląc przepchnęła się przez kolejny rząd, by być bliżej niego. Nie dbała już o siebie. Jej najlepszy przyjaciel, towarzysz zabaw, powiernik tajemnic, a wreszcie mąż cierpiał z powodu bólu zadanego przez nią. Łzy spłynęły po jej twarzy. Przyłożyła rękę do ust, by stłumić szloch, który wydobywał się z jej piersi. Rozejrzała się. Rozszalały tłum z rządzą wpatrywał się w podest. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Nikt, poza wypatrującymi jej żołnierzami stojącymi pod sceną.
„Jak zamierzają go zabić?" – nagle w jej głowie pojawiło się pytanie, którego do tej pory nie ważyła się zadać. Nieopodal mignęła jej znajoma twarz. Spojrzała w tamtą stronę. Krystian stał i patrzył na nią z przerażonym spojrzeniem. „Uciekaj" – powiedział bezgłośnie, a ona pokręciła głową. Spojrzał gdzieś w bok i dał sygnał. Tak! Byli tu! Była jeszcze szansa dla Maksa. W jej sercu na nowo zagościła nadzieja. Stukot butów na schodach do podestu rozniósł się echem wśród tłumu, który w jednej chwili umilkł. Dało się słyszeć brzęczenie muchy. Generał Dressler dumnie wkroczył na podest i stanął krok przed Maksem, ale tak by był widoczny z każdego miejsca. Wiktoria mimowolnie zadrżała. Pamiętała go ze Szczytu NATO i już wtedy jego spojrzenie, ruchy i głos przyprawiały ją o ciarki, dzisiaj był panem życia i śmierci. Jego wężowe spojrzenie przesunęło się po tłumie. Uniósł rękę. Pławił się ludzkim strachem i cierpieniem. Specjalnie odstawił show, by stłumić w ludziach jakąkolwiek wolę walki.
– Wiktorio Kruk jeżeli jesteś tu masz szansę go ocalić! Jeżeli ukrywasz się i tylko mnie oglądasz pożegnaj się z nim! Walczył dzielnie! Jako żołnierz oddaje mu honor! Nie zdradził cię, ale zastanów się, czy warto, by niewinny człowiek ginął za ciebie?! – jego głos niósł się echem po placu.
Uderzał w jej najczulsze struny, grał na emocjach niczym sprawny muzyk. Wiedział, co powiedzieć, by tłum zaczął szaleć. Z każdej strony dochodziły ją szepty, że powinna się poddać, że nie ma serca, że jest potworem. Maks uchylił opuchnięte powieki, chociaż jedno było tak spuchnięte, że nie zrobiło to wielkiej różnicy. Rana na jego ustach otworzyła się, gdy łapał głęboki oddech. Ludzie mieli rację. Nigdy nie powinno do tego dojść. Próbowała postąpić naprzód, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
– Jeżeli ktokolwiek wie, gdzie przebywa Wiktoria Kruk! Przyprowadźcie ją do mnie. Polacy! Przeszliście wiele! Wydajcie ją i odzyskajcie swoje życia. Przysięgam, że w dniu kiedy ta kobieta się podda zwrócę wam wolność! Podam wam również lekarstwo na wirusa, który was zabija! Moi lekarze wypracowali szczepionkę, która was ocali! – rozsierdzony jego słowami tłum zaczął przystępować z nogi na nogę. Ludzie przyglądali się sobie. Wiktoria spojrzała w lewo. Obok niej stał chłopczyk, w wieku Mikołaja. Trzymał matkę za rękę i patrzył prosto na Wiktorię. Był za mały, by mógł coś z tego rozumieć. Jego twarz była pokryta brudem, a paznokcie u rąk zdarte, lub też obgryzione do krwi. Wiktoria zmarszczyła brwi i zacisnęła pięści, a chłopak przekrzywił głowę i uśmiechnął się do niej. Przykładając wskazujący palec do ust wysunął usta gestem mówiącym „cicho". Kobieta spojrzała na niego zdziwiona, ale on uśmiechnął się i odwrócił w drugą stronę. Zanim jego matka spojrzała na nią, ona obróciła się i spojrzała w udręczone oczy Maksa.
Zdawało się, że szukał jej przez cały ten czas, bo kiedy spotkali się spojrzeniem z jego zdrowszego oka wypłynęła łza. Tak wiele chciał jej powiedzieć, ale już  nie zdąży. Przymknął oczy i pokręcił delikatnie głową, by nic nie robiła, a ona zacisnęła usta i zaniosła się płaczem, chociaż jej twarz była skryta pod kapturem jej hipnotyzujące oczy dostrzegłby wszędzie. W ostatnich tygodniach zniósł niewyobrażalny ból. Był katowany i głodzony, jego gojące się rany każdego dnia były otwierane na nowo, ale nic nie udało im się z niego wydusić. Robił to dla kraju i dla niej. Przede wszystkim dla niej. Obiecał jej, że zawsze będzie ją chronił, że jej sekrety są przy nim bezpieczne i tak też było, a dzisiaj miał zabrać je ze sobą. Wiedział o tym i nie żałował ani jednej chwili swego życia, którą poświęcił Wiktorii Kruk. Był pewien, że pewnego dnia, gdy to wszystko się zakończy ona ułoży sobie życie, bo jest niebywale silna. Odnajdzie miłość na jaką zasługuje, a jej rodzina znów będzie pełna. W głębi duszy zawsze wiedział, że ich „na zawsze" ma swój termin ważności i on właśnie nadchodził. Uniósł usta w parodii uśmiechu, chcąc przekazać jej, że wszystko będzie dobrze, żeby się nie martwiła, a przede wszystkim nie poddawała. Jej twarz zalewała się łzami, gdy co rusz kręciła głową. Bał się, że w końcu zwróci na siebie uwagę i w tej właśnie chwili osoba za nią przykuła jego spojrzenie. Mógł umierać. Ona była bezpieczna. „W samą porę". – pomyślał, gdy Dressler skinął na jednego z żołnierzy, który wyciągnął broń i odbezpieczył ją. Wzrok generała omiótł tłum, a kiedy nie dostrzegł żadnej gwałtownej reakcji wydał rozkaz. Maks padł na deski podestu bezwładnie, a tłum zamilkł. Czas się zatrzymał.

VictrollaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz