Rozdział 16

9 2 3
                                    

To jeden z moich ulubionych fragmentów w tej książce 🫣
*
Dominik opuścił schron po dwóch dniach ledwo stojąc na nogach. Wiktoria szczęśliwie nie dopuściła do jego spotkania z Mikołajem, chociaż to było nieuniknione. Odwlekała chwilę, gdy prawda wyjdzie na jaw.
– Jesteś tchórzem Kruk – mamrotała sama do siebie, gdy w roztargnieniu pakowała rzeczy syna.

Była to jedna z najtrudniejszych decyzji w jej życiu. Ból i żal rozsadzał jej pierś. Rozum dyktował, że postępuje słusznie wywożąc syna, egoizm nakazywał zostawić go przy sobie, a serce rozprysło się na milion drobnych kawałków, jakby nie było mięśniem, a kryształem. Pukanie do pokoju przerwało jej rozmyślania.
– Proszę! – krzyknęła przysiadając z małą bluzą na skraju metalowego stelażu łóżka.
– Antek nawiązał połączenie, nie mamy dużo czasu – w szparze pojawiła się głowa Izy. Wiktoria poderwała się i odrzucając ubrania wypadła z celi i pobiegła sprintem korytarzem, zostawiając za sobą koleżankę. Wpadła do pokoju, gdzie Antek wyciągał w jej rękę słuchawkę telefonu.
– Jeżeli nie odbiorą to nie wiem, czy uda mi się to zrobić ponownie bez namierzenia nas – powiedział, a ona przyłożyła słuchawkę do ucha, której sygnał oznajmiał próbę połączenia. Sekundy zdawały się być minutami, a te godzinami. Drwiący sygnał połączenia sprawiał, że serce Wiktorii przyspieszało i zamierało. „Odbierz, proszę. Chociaż raz, zrób coś dla mnie" – błagała w myślach.
– Tak, słucham?
Wiktoria westchnęła z ulga słysząc głos swojej matki. Tak obcy, a mimo wszystko była jej jedyną deską ratunku.
– Mamo... – zapłakała do słuchawki, a gdy odpowiedziała jej głucha cisza zapłakała ponownie – Mamo, jesteś?
– Dzięki bogu, żyjesz... – usłyszała cichy szept pod drugiej stronie.
– Mamo, nie mam czasu. Potrzebuję twojej pomocy...
– Wiktorio prosiłam cię... Szwecja nie jest objęta działaniami wojennymi, nie chce mieć z tym nic wspólnego, twój ojciec... przykro mi z jego powodu...
– Nie! – krzyknęła Wiktoria do słuchawki – Nie waż się po tym wszystkim odmawiać mi pomocy! Nie chodzi o mnie, a o mojego syna! Twojego wnuka, który może tu zginąć...
– Masz syna? – zdziwienie jej matki sprawiło, że Wiktorii roztrzęsły się dłonie.
– Mam i bardzo go kocham. Gdyby jego życie nie było w niebezpieczeństwie to w życiu nie prosiłabym cię o to... Ja może nie zasługuję, by żyć, ale to dziecko... niewinne dziecko, mamo...
– Wiktorio... jak? Jak mam ci pomóc?
– Pamiętasz Dominika? Tego chłopaka, który był ze mną u ciebie?
– Wiem, że ktoś był, ale nie pamiętam. Wybacz... tyle czasu minęło...
– Nieistotne... on wywiezie Mikołaja, przywiezie go do ciebie... będzie z nimi moja przyjaciółka... Mikołaj ją zna. Ona jest w ciąży, potrzebują pomocy.
– Wiktorio niedawno zmarł mój mąż, mam tak wiele spraw na głowie...
– Co masz na głowie? Wojnę?! Bo ja tak! – nie wytrzymała Wiktoria. – Nigdy mi nic nie dałaś! Nie byłaś dla mnie matką jaką powinnaś być! Proszę cię o ocalenie mojej rodziny, a ty mi odmawiasz! Jesteś mi coś winna! Za te cholerne lata samotności! Jesteś mi to winna mamo... błagam... – Weronika przysiadła na ziemi obok biurka Antka, który w trwodze patrzył na jej twarz.
Rozumiał, że rozmowa nie idzie po myśli kobiety, a on pragnął zapewnić Izie bezpieczeństwo. Zresztą nie tylko jej. Polubił tego zielonookiego chłopca, który nie powinien odczuwać ciężaru wojny na swoich barkach.
– Kiedy przybędą? – po chwili ciszy rozedrgany głos matki Wiktorii zadał pytanie.
– Wyruszą za dwa dni... Obiecujesz, że go ocalisz? Zajmiesz się nimi?
– Tak Wiktorio, obiecuję. Jestem ci to winna. Będę dla niego babką na jaką zasługuje, tak jak dla ciebie nigdy nie byłam matką. – głębokie westchnienie świadczyło o próbie zapanowania nad emocjami.
– Dziękuję mamo... Czy mieszkasz pod tym samym adresem?
– Tak.
Antek spojrzał na monitor komputera. Urządzenia rejestrujące przemieszczały się i były niezwykle blisko ich namierzania, gestem wskazał Wiktorii, że musi kończyć.
– Przybędą oczekuj ich. Musze kończyć... Dziękuję...
– Przeżyj córko... Walcz dla syna...
Antek nacisnął przycisk rozłączania na starym telefonie, który pamięta czasy PRL–u, jedynym jaki udało im się znaleźć w bunkrze, a Wiktoria spojrzała na niego.
– Wybacz, musiałem. Byli za blisko...
Ale Wiktoria go nie słuchała, skuliła się pod szafką, opierając głowę na podciągniętych kolanach zaniosła się płaczem.
– Wiki? Udało się? – Antek kucnął przy niej i uspokajająco pogłaskał po plecach.
– Tak – wystękała unosząc głowę. – Ukryje ich... – powoli ją przytulił i tak tkwili w plątaninie rudego i czerni, przypominając diabelski obraz Beksińskiego, gdy do pokoju weszła Iza.
– Nie odebrała? – zapytała z westchnieniem. Obawiała się tego od samego początku, a jednocześnie nie chciała opuszczać Warszawy.
– Idź się spakuj – powiedział jej Antek, kołysząc rozsypaną Wiktorię w ramionach. Kiedy do Izy dotarło, że plan ocalenia Wiktorii powiódł się podeszła do nich i wtuliła się w dwójkę swoich najbliższych przyjaciół, nadając demonom anielskiego akcentu.
– Ochronię go Wiki, a ty i Antek uratujecie Nikodema, zakończycie ten pierdolnik i znów się spotkamy! Nie podlega to dyskusji – gdy Wiktoria uniosła głowę i objęła ją ramieniem po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
– No pewnie kurwa, że tak... – odpowiedziała.
I chociaż Antek nie należał do ckliwych facetów poczuł niewiarygodne wzruszenie w związku z pożegnaniem, które mogło być ich ostatnie wspólnie spędzoną chwilą. Nikt nie wiedział, co przyniesie im dzień jutrzejszy, a co dopiero przyszłość, która dzisiaj malowała się cienką kreską, zwiastująca śmierć.

VictrollaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz