31.

103 16 0
                                    

W nocy obudziła ich wichura. Theo całował Adama tak, jakby coś się kończyło. Był obrzydliwie miły i niepokojąco czuły. Długo leżeli, po prostu się na siebie patrząc, słuchając padającego deszczu i świszczącego wiatru.

Theo wstał bardzo wcześnie, ale Adam wciąż przewracał się w łóżku. W ciemności widział jedynie swoje blade ręce i bielącą się kołdrę w drobne kwiaty. Przykrył twarz poduszką i leżał tak, niezdolny do zrobienia czegokolwiek.

Zasnął na chwilę. Obudził go delikatny dotyk, a kiedy otworzył oczy, zobaczył siedzącego przy nim Theo, w czarnym golfie i z filiżanką w dłoni.

– Dalej śpisz? – mruknął, nachylając się nad nim i muskając ustami jego żuchwę.

Adam wsunął rękę w czarne włosy i przyciągnął chłopaka do siebie, senny i bardzo spragniony dotyku.

– Uważaj, bo wylejesz kawę – parsknął Theo. – Z trudem zrobioną, bo Kate ma tylko jakiś prehistoryczny, śmierdzący ekspres. – Wyprostował się i wręczył mu filiżankę.

Adam podniósł się na łokciach i wysiorbał łyczka kawy.

– Kate już wstała?

– Tak, śpiochu – odparł, rzucając się na łóżko w butach. Odetchnął głęboko i wsparł głowę na ramieniu Adama. – Robi nam śniadanie. Zejdziesz do jadalni czy mam ci tu je przynieść?

– Zejdę, zejdę. – Pijąc kawę, przyglądał się Theo. Oczy miał podkrążone, a mięśnie twarzy napięte, ale na pewno był bardziej sobą niż dzień wcześniej.

Theo odpowiedział mu smutnym spojrzeniem. Kiedy Adam odstawił filiżankę na szafkę nocną, mocno go przytulił.

– Dzięki, że tyle dla mnie zrobiłeś – wymamrotał z twarzą w jego włosach. – I że w ogóle chce ci się ze mną iść do tej jaskini.

– Mhm. – Adam zacisnął palce na czarnym golfie i pocałował uchylone, spierzchnięte usta.

Zeszli razem do jadalni. W kominku wesoło trzaskał ogień, powoli spopielając duże kawałki drewna.

Adam opadł na krzesło, przeciągnął się i ziewnął. Zaczął bawić się leżącą na stole łyżką, oglądając odbijające się w niej płomienie. Theo usiadł obok i natychmiast zacisnął dłoń na jego udzie.

– Co za ohydna pogoda – poskarżył się, patrząc w okno, za którym była tylko ciemność, deszcz i świszczący wiatr. – Dobrze, że Hunterowie mają konie, co?

– Bogowie – jęknął Adam, przypominając sobie o tym aspekcie ich kuriozalnej wycieczki.

Przez jadalnię jak duch przemknęła Kate, w piżamie, z poczochranymi włosami i stertą tostów francuskich.

– Macie to wszystko zjeść, inaczej się zdenerwuję – oświadczyła, stawiając przed nimi talerz. – Ja się idę ogarnąć, więc nara. – Ziewając i klnąc, wyszła z kuchni.

Theo odprowadził ją wzrokiem – dziwnym, zamyślonym.


Stajnia była niesamowicie przytulna. Pachniało w niej sianem i końską sierścią, a krople deszczu bębniły miarowo w dach. Konie rżały histerycznie; kopyto jednego z nich rozgrzebywało słomę, szurało po wyłaniającej się spod niej podłodze w wyrazie zniecierpliwienia.

Na pierwszy rzut oka, oba wyglądały bliźniaczo – izabelowate, z długimi, splątanymi grzywami i szałem w oczach.

– Jesteście absolutnie pewni, że musimy...

– Weź nie marudź – ofuknął go Theo.

Adam – po chwili naprzemiennego przyglądania się koniom – dostrzegł, że jeden z nich jest znacznie większy i bardziej przerażający. Walił kopytem w ścianę, ewidentnie czymś zbulwersowany. Potrząsał głową, wzbijając w powietrze pianę.

ciemna strona historii [fantasy/romans]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz