Henry wyciągnął z kieszeni nóż i naciął sobie dłoń. Puścił go w obieg. Z każdą kroplą krwi skapującą na gwiazdę pitagorejską, w Adamie coś się zmieniało. Rosło. Pęczniało. Kiedy nóż dotarł do Skye, ostatniej w kolejce, poczuł przeraźliwy ból w głowie.
Coś targnęło całym jego ciałem. Wygięło plecy w łuk. Chciał krzyknąć, ale nie mógł.
– Jego oczy – szepnęła Skye, ciągnąc Kate za rękaw i brudząc krwią jej jasną kurtkę. – Spójrz na jego oczy.
– Widzę przecież – odpowiedziała cicho, odczepiając od siebie jej zakrwawione palce. – Jak się nazywasz? – zwróciła się do tego, co siedziało w Adamie.
Ciało w odpowiedzi wyszczerzyło zęby w uśmiechu. Było to przedziwne uczucie. Adam doskonale zdawał sobie sprawę, że jego usta się poruszyły. Ale – zniewolony we własnej głowie – nie miał na to żadnego wpływu.
– Przecież nawet nie wypowiedziałem inkantacji – poskarżył się martwym głosem Henry.
Coś kazało Adamowi podnieść się z ziemi. Obejrzał swoje dłonie, nad którymi nie miał żadnej władzy. W ekstazie wbijał paznokcie w twarz i szarpał się za włosy.
Wszyscy wstali i gapili się na niego. Krew ciekła po ich dłoniach i skapywała na kamienną podłogę. Szybkie, spazmatyczne oddechy niosły się po zimnej świątyni.
– Henry – w głosie Otisa brzmiał niepokój – gadasz z tym duchem czy co?
Henry nie odpowiedział. Otrząsnął się z otępienia i ostrożnie chwycił książkę, tak, aby jej nie zakrwawić. Zaczął przekładać kartki ze spokojem mnicha.
Adam-duch ochoczo podszedł do Skye. Powoli wyciągnął rękę w jej stronę.
– Co ty robisz? – zapytała Kate, zachodząc mu drogę i chwytając za przegub z gniewną miną.
Wyszarpnął jej rękę jednym ruchem i odepchnął dziewczynę na bok.
Najpierw złapał kosmyk ciemnych włosów, rozprostowując loki. Potem pogłaskał Skye po głowie pieszczotliwym, czułym gestem. Dziewczyna cała drżała, a w szeroko otwartych oczach malował się zwierzęcy strach.
Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Adam-duch przekrzywił głowę. Kciukiem gładził delikatną skórę mającą odcień kości słoniowej. Jakieś ręce – jedne trupioblade, drugie hebanowe – bezskutecznie próbowały odciągnąć go od Skye.
Dłonie Adama obejmowały szyję dziewczyny, gdy drzwi świątyni otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł powiew lodowatego wiatru. Płomienie świec buchnęły do góry i zatelepały się jak szalone.
Ręce ześlizgnęły się z szyi Skye.
W wejściu stał Basil w czerwonej pelerynie szarpanej przez wiatr. Kawałek dalej, ukrywał się w ciemnościach Theo. Adam nie musiał widzieć jego twarzy, żeby wiedzieć, że to on. Wystarczył mu zarys szczupłej, okutanej czarnym trenczem sylwetki.
– Słodki Jezu Nazareński – przywitał się Basil, odrzucając kaptur. – Co tu się dzieje? – Po czym ruszył niespiesznie w stronę Adama.
Theo oparł się o ścianę. Chyba powstrzymywał uśmiech. Głowę zadzierał do góry, jakby to, co obserwował, było wspaniałym widowiskiem.
Spojrzenie wykładowcy padło na Adama.
– To ty – szepnął, nadając tym słowom lekko pytającą intonację. Wpatrywał się intensywnie w oczy Adama.
Chłopak wiedział, jak wyglądały – całe były w cieniach. Theo nie patrzył na niego, on patrzył na to, co w nim siedziało.
Adam-duch skinął głową.
CZYTASZ
ciemna strona historii [fantasy/romans]
FantasiaMglista wyspa i miasteczko, nad którym góruje ponury zamek, siedziba Uniwersytetu w Kirmouth. Dwóch chłopaków: Adam, nękany koszmarami z jaskinią w roli głównej, i Theo, ogarnięty obsesją na punkcie odnalezienia legendarnego grobowca.