6.

253 21 1
                                    

– Ale numer, jesteś jednym z nich – powiedziała wesoło Eve, oglądając ranę na jego ręce.

Adam właśnie był w trakcie zmieniania opatrunku, kiedy odwiedziła go na strychu wczesnym porankiem. Nacięcie nie było głębokie, ale irytujące – owszem. Piekło przy każdej próbie rozprostowania palców, nie mówiąc o kontakcie z wodą.

– Jak tam jest? – zapytała przejętym głosem. – Nauczyli cię już czegoś fajnego?

– Nawet jeśli, to nie mógłbym ci nic na ten temat powiedzieć. Taka była treść przysięgi.

– To niedorzeczne – uznała, powstrzymując ziewnięcie. – Nie sądzę, żeby dowiedzieli się o czymś takim. No bo jak?

Adamowi stanęło przed oczami oblicze Theo, rzekomo obdarzonego nieomylną intuicją.

– Niektórzy wykładowcy są nawiedzeni.

– W takim razie świetnie musisz się przy nich czuć – zażartowała. Usiadła na krześle, podwinęła nogi i naciągnęła na nie musztardowy sweter. – Chciałabym się jakoś wkręcić w to twoje nowe towarzystwo.

Adam przygryzł policzek. Kręcił się po pokoju, próbując ogarnąć panujący w nim chaos.

– Nie sądzę, żeby to było możliwe – rzekł, wrzucając do szafy stertę brudnych ubrań.

Drzwiczki nie chciały się domknąć. Wkopał ubrania dalej.

– Niby czemu?

– Studenci raczej trzymają się w swoim gronie.

Eve miała niepocieszoną minę. Wpadające do środka słońce – świetlisty prostokąt pod oknem, w którym unosiły się drobinki kurzu – wyciągnęło z jej włosów rudawe akcenty.

– Babcia powiedziała mi o wizycie tego typa. No wiesz, co chciał okadzić dom. To był jeden z was?

– Niestety.

– Myślisz, że tu wróci?

– Mam nadzieję, że nie – odparł zmęczonym tonem.

Kurz zbierający się pod meblami i w rogach pokoju zaczynał przypominać żywe, puchate stworzenia. Na parkiecie przy łóżku stała niezliczona ilość brudnych kubków. Namoknięte liście gniły i nieprzyjemnie pachniały.

– A ja bardzo bym chciała, żeby jeszcze do nas przyszedł – stwierdziła. – Chociaż chyba nie ma co na to liczyć. Babcia postanowiła zająć się oczyszczaniem domu na własną rękę.

– To może nie pomóc. – Adam uniósł nadgarstek i odczytał godzinę z zegarka. – Eve, muszę się zbierać na zajęcia.

– W porządku.

Coś zachrobotało na dachu, przebiegło po nim. Ich uszu dobiegło pytające miauknięcie, a potem za oknem wyrósł jak cień Herod.

Eve podniosła się z krzesła i uchyliła okno.

– Poczekam z kotem – oświadczyła, kiedy zwierzę z mruknięciem zeskoczyło na krzesło.

Tak też zrobiła.

Kiedy Adam wyszedł spod prysznica w kraciastym, ciepłym szlafroku, drapała wygrzewającego się w słońcu Heroda po brzuchu. Kot mruczał i przewracał się z boku na bok. Wyciągał łapki ku Eve, chcąc złapać w nie jej włosy.

– Czy ty nie masz jakiejś szkoły? – zapytał poirytowany Adam, intensywnie pocierając wilgotne włosy.

– Zrobiłam sobie wolne – odpowiedziała po prostu. Syknęła cicho, kiedy Herod zacisnął na jej ręce ostre pazurki. Uniosła dłoń i przyjrzała się jej. – Pomyślałam, że cię odprowadzę do zamku. Możemy po drodze kupić kawę, co ty na to? Jeszcze dzisiaj nie piłam i umieram.

ciemna strona historii [fantasy/romans]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz