16.

175 20 5
                                    

Adam potarł zaspane oczy i powstrzymał ziewnięcie. Tej nocy znów śnił o jaskini, mało co spał i miał parszywy humor.

W sali jadalnej kończyło się śniadanie i było strasznie głośno – studenci walili widelcami w talerze, krzyczeli do siebie z przeciwnych krańców pomieszczenia, przepychali się w kolejkach do jedzenia. Adam obserwował nieprzytomnie, jak Donna wykłóca się z jakimś trzeciorocznym o ostatniego gofra.

Ktoś kopnął go w nogę.

– Słuchaj, mam do ciebie prośbę, dasz to Theo na zajęciach? – Kate wyjęła z torby jakiś świstek i podstawiła go Adamowi pod nos. Miała brud pod paznokciami i zielone od trawy ręce. – Prosił mnie, żebym zrobiła dla niego takie jedno zdjęcie. Nie widzę go na sali jadalnej, a muszę już lecieć, bo nie przeczytałam nic do Murdocha.

Adam zacisnął zęby, gapiąc się z niechęcią na przypaloną owsiankę. Theo najwyraźniej dysponował czasem i ochotą, aby rozmawiać z Kate, lecz od paru tygodni słowem nie zająknął się o zajęciach dodatkowych.

Kate pomachała zdjęciem, zrobionym chyba jednym z tych ciężkich, starodawnych polaroidów. Żuła gumę cynamonową i co chwila usiłowała zrobić balona, ale z miernym rezultatem.

– Słyszysz, co do ciebie mówię? – wybełkotała.

– Mhm – mruknął, biorąc niewyraźną, prześwietloną fotografię w rękę. – Sorry. – Przyjrzał się jej znad swojej doprawionej dużą ilością cukru owsianki.

Przedstawiała kamienny, duży dom – chaotyczny, nieregularny, jakby zaprojektowany przez szaleńca. Bardzo starodawny, o strzelistym dachu, z wieżyczkami i oknami mansardowymi. Ogród pełen był grządek i łysych drzew owocowych. W tle – za kamiennym murem – do zachmurzonego nieba piął się iglasty las.

– Co to ma być? – zapytał Adam.

Donna zaczęła wyzywać chłopaka od chamów i prostaków, żywiołowo machając brudnym widelcem; biedak bardzo się zmieszał i odszedł krokiem przegranego na swoje miejsce.

– Uważaj, bo ubrudzisz – ofuknęła go Kate, kiedy zdjęcie prawie wyślizgnęło mu się z dłoni, wprost do gęstej owsianki.

Adam przeniósł na nią wzrok – jak zawsze wyglądała na bardzo zmęczoną.

– To nic takiego – odpowiedziała na jego pytanie. Zarzuciła torbę na ramię i odgarnęła grzywkę z czoła. – Na razie.

Dowiedział się, w czym rzecz, dopiero kiedy wręczył Theo zdjęcie przed historią zbrodni, wykończony okropnie dłużącymi się zajęciami z magiji i łaciny.

W kiepsko oświetlonej, monumentalnej sali panował przeszywający ziąb. Ospały, lodowaty wiatr wydymał czarną zasłonę; wnosił do środka uschnięte liście i szumiał w pomarańczowych dębach widocznych z okna. Długie, powyginane gałęzie drzew w ciemności jesiennego popołudnia wyglądały jak szpony.

– Może zamknij to okno, co? – zasugerował Adam, kiedy wyjątkowo ostry podmuch zmierzwił mu włosy i uniósł pelerynę. Jego ramiona momentalnie obsypały się gęsią skórką.

Theo usiłował ogarnąć panujący na biurku chaos, przestawiając puste filiżanki po kawie na jedną stronę, a porozrzucane papiery – na drugą.

– Czemu? Zimno ci? – zapytał, z roztargnieniem odwracając głowę w stronę Adama.

– Trochę – przyznał, obejmując się ramionami. – Tobie nie? – powiedział do jego pleców, kiedy Theo łaskawie raczył podejść do okna i je zamknąć.

– Przecież nie ma mrozu – rzekł takim tonem, jakby to przesądzało sprawę. Wrócił do biurka i popatrzył na Adama rozkojarzonymi oczami. – Co ty masz we włosach? – A potem znienacka sięgnął do jego włosów i wyjął z nich liścia.

ciemna strona historii [fantasy/romans]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz