I

326 7 0
                                    

John nie cierpiał teatru. Jednak tam właśnie miał w przyszłym tygodniu zastrzelić człowieka, który jak niedawno odkryli, donosił policji rzeczy, których z pewnością donosić nie powinien. Tak więc popołudnie minęło mu na szukaniu loży, w której mężczyzna ten miał się pojawić i gdzie miał dokonać swojego żywota. Wymęczony oglądaniem miejsca wybudowanego dla sztuki, której ani trochę nie rozumiał, z radością udał się do pubu, aby wraz z Arthurem napić się londyńskiego whiskey, które było dobre jak każde inne.

Ciepły dym cygar i papierosów unosił się w powietrzu, tańcząc bezwładnie i znikając, gdy tylko ktoś przeszedł obok. Wieczór dopiero się zaczynał, grupy ludzi wymęczonych tygodniem pracy, zbierali się choćby na jednego drinka, bądź jeden pijany taniec. Starali się wrócić do swoich przedwojennych nawyków, udając, że nic się nigdy nie wydarzyło. Kolejne kilka osób przekroczyło próg. Grupka dziewczyn, chichoczących między sobą, jakby nie były pewne, czy w ogóle powinny tu być.

- Powinieneś się rozerwać, Johnny - chrapliwy głos Arthura, który właśnie wrócił z kolejnymi szklankami whiskey, przebił się przez muzykę. John sięgnął po swój napój i wziął pierwszy, spokojny łyk, rozglądając się po pomieszczeniu ze znudzeniem.
- Właśnie piję whiskey z moim cholernym bratem - zaśmiał się pod nosem - Jest to najlepsza rozrywka - dodał, przewracając oczami, po czym odłożył pustą szklankę na stół z lekkim szczeknięciem, poprawił marynarkę i mimo wszystko ruszył w stronę baru, jakby już zapomniał o swoim '"cholernym bracie".

- Zamów sobie coś, ślicznotko. Ja zapłacę - oparł się łokciami o bar, stając obok jednej z dziewczyn, które przed chwilą przyszły. Miała świeżo przycięte, ni to blond, ni to ciemne włosy, nieco rozmazanego różu na policzkach i pomięte od podwijania rękawy koszuli.
- Znamy się? - spojrzała na niego, unosząc brew. Zmierzyła go wzrokiem, po czym odwróciła się do barmana, rzucając - Gin Fizz, proszę.
- Znajomi płacą sami za siebie - odparł, wzruszając ramionami i podając barmanowi banknot, posłał dziewczynie czarujący uśmiech - John Shelby - uścisnęli sobie ręce na powitanie.
- Elizabeth.
- Lizzy?
- Beth.
- Beth - skinął głową i uniósł szklankę whiskey w niemym toaście. Dziewczyna pomachała do swoich koleżanek, które oczywiście się im przyglądały, po czym odebrała swojego drinka. Uśmiechnęła się słodko, nieco wymuszenie do Johna, po czym zwyczajnie postanowiła odejść.

- Zostawiasz gentlemana? - zapytał, chcąc dotknąć jej przedramienia, jednak ręka jego okazała się minąć jej o parę centymetrów.
- Żaden gentleman nie poznaje kobiet w pubach takich jak ten - odparła z widocznym rozbawieniem, pijąc spokojnie drinka, którego udało jej się otrzymać.
- Żaden gentleman nie tańczy tak dobrze jak ja - mrugnął do niej, spodziewając się rumieńców i chichotu, jednak dziewczyna jedynie skinęła głową, odkładając kieliszek na stolik swoich przyjaciółek.
- Przekonajmy się zatem - zaśmiała się cicho, pozwalając, aby John chwycił ją za rękę i poprowadził do niewielkiego tłumu tańczących ludzi. Położył dłoń na biodrze Beth, drugą nadal przytrzymując jej blade palce.

Wiedział już, iż jego zwyczajowy przebieg wieczoru w tym wypadku się nie sprawdzi. Nie był jednak zawiedziony obrotem spraw. Krótkie momenty śmiechu, które wywołał u dziewczyny, gdy obracał ją w tańcu i jej rozgrzane policzki były równie dobre. Prawdopodobnie dlatego, że dwie szklanki whiskey wprawiły go w idealny humor, bądź dlatego, że na drugi dzień było to najwyraźniejsze wspomnienie tego wieczoru, gdyż z każdym kolejnym drinkiem twarze kolejnych osób zlewały się w jedną.

To tylko jest we mnie, czego nie ma // John ShelbyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz