Po upływie dwóch tygodni Beth zdążyła już mniej więcej przywyknąć do życia w Birmingham. W większość dni jeździła pociągiem do Londynu, gdzie w teatrze spędzała jak najwięcej czasu było to możliwe, jednak starając się nie wracać do domu, gdy słońce jeszcze nieco oświetlało niebo. Zdążyła już bowiem usłyszeć wiele szeptów o tym, jakie rzeczy przydarzały się ludziom po zmroku. Gdzieś na krawędzi świadomości ciągle przechodziła jej na myśl rozmowa z dziewczyną z piekarni. Nadal nie dowiedziała się kim dokładnie są Peaky Blinders, lecz rozumiała najważniejsze; należy trzymać się od nich z daleka.
John odwiedził ją parę razy, najczęściej była to jedynie szybka herbata i wysłuchiwanie narzekania na temat jego dzieci, które po śmierci matki wymykały się nieco spod jego kontroli. Mimo to cieszyła się z jego towarzystwa, ponieważ nie lubiła siedzenia samotnie w domu, myśląc nad tym, jak bardzo brakuje jej starego, londyńskiego trybu życia. Był to jeden z takich wieczorów, zajmowała się kreacją nowego kostiumu, klęcząc na rozwiniętym materiale na podłodze, odrysowując na nim wzór woskiem. Ciepłe światło z lampy naftowej tańczyło na jej zmęczonej, pogrążonej w transie twarzy. Ocknęła się dopiero, gdy do jej uszu dotarło stanowcze pukanie do drzwi.
- Dobry wieczór - uśmiechnęła się lekko, gdy na progu ujrzała Johna, wpychając właśnie swój kaszkiet do kieszeni. Coś zawsze połyskiwało w jego daszku, lecz Beth nie zwracała na to szczególnej uwagi.
- Zrobiłaś sobie dziś choć dziesięć minut przerwy? - jego jedyną odpowiedzią na powitanie było skinięcie głową, po czym zobaczył jak dziewczyna otrzepuje zakurzoną spódnicę, do której przyczepiło się kilka nitek.
- Muszę dokończyć ten projekt na przyszły piątek - odparła, wpuszczając Johna do środka, po czym szybko pochwyciła jego przedramię - Nie podepcz niczego. To drogi materiał - ostrzegła, ponieważ zdążyła już nauczyć się, że nie ma co spodziewać się z jego strony spostrzegawczości. Na jego szczęce dostrzegła rozlewający się siny ślad.
- Co ci się stało? - zapytała, pocierając własną twarz, aby wiedział o co jej chodzi.
- Nic takiego - odrzekł szybko, wzruszając ramionami - Musiałem się o coś uderzyć.
John udał się do kuchni, gdzie na stole otworzony był zeszyt z krótkimi notatkami oraz obrazkami poglądowymi. Dookoła kłębiły się szpulki nici, tasiemki, wstążki i skrawki materiałów, które Beth wyraźnie starała się trzymać w porządku, lecz ich ilość zwyczajnie to uniemożliwiała. Dziewczyna potarła oczy, wlewając wodę do czajnika, który postawiła na piecu, w którym zapomniała wcześniej rozpalić.
- Usiądź, ja to zrobię - John chciał zabrzmieć uczynnie, lecz głos jego był bardziej rozkazujący niż sobie tego życzył, co rozpoznał po tym, że Beth drgnęła, zanim z powrotem na niego spojrzała - Nie masz nawet trzydziestu lat, a już się przepracowujesz - stwierdził stanowczo, układając drewno w piecu i rozpalając ogień. Jakby na potwierdzenie jego słów, dziewczyna ziewnęła.
- Mam czas, aby skończyć to do piątku - powtórzyła, wskazując na materiał, który zajmował całą powierzchnię podłogi w jej sypialni, jak i samo łóżko.
- Powinnaś się rozerwać - szturchnął ją lekko łokciem w bok, kucając przy jej boku - Jeden wieczór - dodał przekonująco, spoglądając na nią niebieskimi oczami.
- Nie mogę... - jęknęła, patrząc na ilość pracy, którą musiała jeszcze wykonać. Miała na to sześć dni.
- Oczywiście, że możesz - strzepnął kilka nitek z jej kolana - Powiedziałbym, że nawet musisz - czajnik zaczął piszczeć, więc zanim Beth zdążyła odpowiedzieć, John wstał, aby znaleźć dwa kubki i zaparzyć herbatę. W mieszkaniu było dość chłodno, więc z pewnością dziewczyna potrzebowała, aby coś ciepłego rozgrzało ją od środka.
- Wypij - podał jej parujące naczynie - A potem zabieram cię do baru. Żadnych sprzeciwów - dodał, mrugając do niej z czarującym wyrazem twarzy.John otworzył drzwi dla Beth, przepuszczając ją przodem do rozgrzanego, tłocznego pomieszczenia. Kilka osób zwróciło się w ich stronę, niektóre rozmowy ucichły, a inne przerodziły się w gorączkowe szepty. John zignorował je jednak, ruszając prosto do baru.
- Dobry wieczór, panie Shelby - barman uśmiechnął się, lecz Beth nie mogła oprzeć się wrażeniu, iż w uśmiechu tym mogło być coś nerwowego.
- Witaj, Harry - John oparł się o bar - To co zwykle - rzucił po czym spojrzał na dziewczynę stojącą obok niego - Gin Fizz?
- Owszem - uśmiechnęła się, sięgając do kieszeni płaszcza po portfel, lecz barman powstrzymał ją ruchem ręki.
- Nie trzeba, panienko - jego wzrok szybko przeskoczył na Johna, a później z powrotem na nią - Nie trzeba.- Powinnam częściej wychodzić gdzieś z tobą - stwierdziła Beth, gdy usiedli przy jednym ze stolików, który jakimś cudem pozostał pusty mimo sporej ilości ludzi, którzy nieco tłoczyli się w pomieszczeniu. Mimo to, dziewczyna odniosła wrażenie, że nie jest nimi szczególnie przytłoczona, że ma wystarczająco przestrzeni, aby móc czuć się swobodnie.
- Ponieważ?
- Ponieważ nigdy nie dostałam darmowego drinka, a z tobą to już drugi raz - wyjaśniła, przystawiając usta do swojego kieliszka. John uniósł kącik ust z rozbawieniem.
- Takim ślicznotkom zwyczajnie nie wypada płacić - wzruszył ramionami, również ukrywając się za szklanką whiskey.
- Dzisiaj do ślicznotki mi daleko - nie była to całkowita nieprawda. Podkrążone, nieco przekrwione oczy i skóra poszarzała od braku słońca. John miał rację, pracowała zbyt wiele.
Po chwili ciszy przerywanej salwami śmiechu i tubalnymi głosami mężczyzn dookoła, Beth spojrzała w swój pieniący się drink i odezwała się.
- Wystawiamy nową sztukę w grudniu - postanowiła wyjaśnić dlaczego była tak zapracowana, odstawiając kieliszek na stół i obracając go, jednak nie na tyle bezmyślnie, aby się przewrócił - Uściślając, chcielibyśmy to zrobić - dopowiedziała ciszej.
- Szyjesz stroje do sztuki, która nie wiadomo czy w ogóle powstanie? - John prychnął, przewracając oczami - Cholerny teatr.
- Nie mów tak - dziewczyna uniosł głowę z oburzeniem - "Makbet" jest naprawdę świetną sztuką - dostrzegła zmarszczone brwi rozmówcy - Szekspir - mruknęła, na co John skinął głową. Zdążył już usłyszeć o nim wystarczająco wiele razy, aby nie próbować kwestionować jego geniuszu.
- Wystawimy tą sztukę - głos Beth był niezwykle pewny, lecz kącik jej ust drgnął, co jednak szybko zasłoniła, biorąc długi łyk ze swojego kieliszka.
- Dlaczego mielibyście tego nie zrobić? - na to pytanie dziewczyna westchnęła.
- Widownia opustoszała po morderstwie - mruknęła niechętnie - Ludzie starają się zapomnieć o wojnie, a ciężko zrobić to w miejscu, gdzie od niemal miesiąca starają się zmyć krew z dywanu - spuściła posępny wzrok na swoje dłonie, które nerwowo bębniły o blat stolika.
- Skurwysyn zniszczył wam biznes, hm? - John uniósł wzrok znad swojej szklanki z miodowym whiskey, w której szczękał rozpuszczający się lód.
- Nie mi personalnie - wzruszyła ramionami - Jednak zapowiada się na to, że muszę szukać nowej pracy - westchnęła ciężko, przeciągając dłonią po twarzy. Zacisnęła palce, zamyślając się. Wiedziała, że prędzej, czy później do tego dojdzie. Nawet w czasach świetności teatru ledwo była w stanie utrzymać się w Londynie. Nie mogła spaść do poziomu, który nie pozwalał jej na godne życie w takiej dziurze jak Birmingham.
CZYTASZ
To tylko jest we mnie, czego nie ma // John Shelby
FanfictionJesień, 1919 rok, wojna skończyła się tak dawno, a jednocześnie każdy jeszcze czuje jej posmak. Beth nie jest w tym wyjątkiem i tak jak wszyscy ludzie w Londynie, stara się ułożyć swoje życie na nowo, chcąc udowodnić samej sobie, iż jest w niej wyst...