John nie był pewien czy powinien czuć się winny. Raczej niespecjalnie. Jednak nie był też szczególnie dumny bycia tym, który spowodował, iż Beth musiała zacząć zajmować się córkami jednej z jego sąsiadek, której mąż nigdy nie wrócił z frontu. Każdego ranka, gdy przed ósmą spoglądał za okno, dostrzec mógł tą mizerną sylwetkę dziewczyny, która nosiła przy sobie torbę pełną mniejszych kawałków materiału, które w przyszłości przytwierdzone miały zostać do kostiumów. Z jakiegoś powodu, którego nie mógł pojąć, Beth uparcie utrzymywała swoją pozycję w teatrze, choć wiadomym było, iż utracenie jej jest jedynie kwestią czasu.
- Beth! - pewnego wieczoru, gdy dostrzegł ją w świetle ulicznych latarni, wyszedł jej naprzeciw. Dziewczyna przystanęła i uśmiechnęła się do niego - Co powiesz na kolejny wieczór w towarzystwie swojego ulubionego gentlemana? - odebrał od niej torbę.
- Nie mogę - pokręciła głową. John dawno nie widział kogoś tak wyczerpanego.
- Słusznie. Nie jestem pewien, czy dzisiaj twój urok na kogokolwiek by zadziałał - uśmiechnął się, biorąc ją pod ramię, postanawiając przynajmniej odprowadzić ją do domu. Birmingham nie było bezpiecznym miastem, choć ona zapewne nadal nie zdawała sobie sprawy jak bardzo.
- John - po kilku minutach ciszy, która minęła jej głównie na ziewaniu, zwróciła na niego swoje szare oczy - Jedna z dziewczynek powiedziała mi dzisiaj, że boi się mieszkać naprzeciw Shelbych. Podobno sprowadzacie nieszczęście na tą ulicę - na jej ustach błąkał się niewielki uśmiech. Kto przecież przejmowałby się słowami dziesięciolatki, która próbowała swoich sił w odwróceniu jej uwagi, aby tylko nie musieć uczyć się kolejnych prostych rachunków.
- Na mój gust zawsze wyglądasz szczęśliwie, gdy mnie spotykasz - odparł, delikatnie szturchając Beth w ramię.
- Wiesz, że nie o to chodziło - przewróciła oczami, śmiejąc się cicho - Czym się właściwie zajmujecie? - zdała sobie sprawę, że właściwie nigdy nie dostała jednoznacznej odpowiedzi z jego strony. Zawsze odpowiadał żartem i tym razem nie było inaczej.
- Odprowadzaniem do domu ślicznych panienek.
- Pytam poważnie - spojrzała na niego, faktycznie próbując zachować powagę. Jej pytanie było dość niemądre. Każdy w tym mieście pracował w fabryce, bądź fabryką zarządzał. Jego podejrzewała o to drugie, biorąc pod uwagę jego idealnie dopasowany płaszcz i kilka garniturów, które nie były przypadkowo połączonymi zestawami.
- Tommy organizuje wyścigi konne. Ja przyjmuję zakłady - wzruszył ramionami. Skręcili w kolejną uliczkę, której latarnie były już tymi gorszego sortu.
- Nie potrzebujecie ślicznej panienki? - zatrzepotała rzęsami, lecz John jedynie się skrzywił, co nie było tym, czego się spodziewała.
- To biznes pełen cholernych mężczyzn uzależnionych od hazardu - nigdy nie pozwoliłby na to, aby taka urocza dziewczyna jak Beth została wrzucona w tak okropne środowisko, które tylko na powierzchni wyglądało przyjemnie. Kto bowiem nie lubi oglądać wyścigów konnych, popijając przy tym szampana i entuzjastycznie wydawać pieniądze? Dziewczyna nie miała pojęcia o tym, jak bardzo wszystko to jest z góry ustawione, jak wiele ludzi o tą kontrolę konkurowało. Przecież nie dalej niż tydzień temu razem z braćmi dowiedział się, że jeśli nie zaprzestaną ustawiania wyścigów, każdy z nich skończy z nabojem w czole. Nie był tym szczególnie przejęty. Tommy miał kolejnego ranka przedstawić swój plan postępowania.
- Mogę zabrać cię na wyścigi w przyszłą sobotę - zaproponował w końcu.
- W tłum cholernych mężczyzn uzależnionych od hazardu?
CZYTASZ
To tylko jest we mnie, czego nie ma // John Shelby
FanfictionJesień, 1919 rok, wojna skończyła się tak dawno, a jednocześnie każdy jeszcze czuje jej posmak. Beth nie jest w tym wyjątkiem i tak jak wszyscy ludzie w Londynie, stara się ułożyć swoje życie na nowo, chcąc udowodnić samej sobie, iż jest w niej wyst...