XXVII

133 7 0
                                    

Z początku Beth myślała, że John jedynie żartował, więc gdy sobotniego poranka zapukała do drzwi Shelbych, zdziwiła się, widząc jak wielka ulga wymalowana była na twarzy Polly, która poinstruowała ją o tym, gdzie może znaleźć whiskey, jeśli nie będzie już w stanie wytrzymać.
Beth nigdy nie była szczególnie wprawiona w kontaktach z dziećmi, jednak za każdym razem jakoś sobie radziła. Rozproszenie ich jakąś książką, bądź pomoc w lekcjach zawsze zdawały się być skuteczne. Jednak nie tym razem. Dzieci Johna Shelby okazały się być niczym Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. Dwóch chłopców i dwie dziewczynki. Uspokojenie ich było zadaniem niemożliwym. Tak samo jak zmuszenie ich do zjedzenia drugiego śniadania, bądź obiadu. W końcu Beth starała się jedynie dopilnować tego, aby nic nie zostało zniszczone i w ten sposób udało jej się wytrwać do końca dnia, co uznała za sukces.
Nic nie mogło jednak równać się z ulgą, którą poczuła, gdy drzwi wejściowe otworzyły się i ukazał się w nich John, Arthur, jak i Polly, która parsknęła śmiechem, widząc jak Beth jest wykończona.
- I zapłaciłeś jej tylko sto funtów? - zerknęła na Johna, który właśnie wieszał swój płaszcz na haczyku na ścianie.
- Nie chciała więcej - zaśmiał się, wchodząc w głąb domu.
- Nawet tysiąc nie przekonałoby mnie do zajęcia się tymi czartami - słysząc to, John jedynie przewrócił oczami, a Beth nie miała okazji niczego odpowiedzieć, ponieważ jedna z dziewczynek stwierdziła, że próba wrzucenia szmacianej lalki o kominka jest wybornym pomysłem.
- Katie! - John podniósł córkę i pogładził ją po włosach - Jesteś okropnym utrapieniem, wiesz o tym?
- Przepraszam - mruknęła niewyraźnie, lecz na ustach jej igrał ten sam, kpiący uśmieszek, który jej ojciec również zawsze nosił na twarzy i który znaczył, że wcale nie jest jej przykro.
- No, niech będzie - odstawił ją z powrotem na podłogę, a ta od razu pobiegła do rodzeństwa, zapewne mając w planach nowe sposoby na uprzykrzenie dorosłym życia. Beth wyglądała, jakby chciała udać się za nimi, lecz John chwycił jej nadgarstek - Pol się nimi zajmie - w odpowiedzi usłyszał niezadowolone, nieco przytłumione przekleństwa, jednak mimo wszystko ciotka udała się, za dziećmi do kuchni.
- To jak, za tydzień to samo? - zasugerował, po czym spojrzał na Beth, która wyglądała, jakby ten właśnie jej groził - Nawet za sto funtów?
- Nawet za sto pięćdziesiąt - pokręciła głową.
Usiedli razem na miękkiej sofie, John nalał sobie whiskey i jak gdyby nigdy nic, objął dziewczynę ramieniem.
- Nie potrafię znaleźć żadnej pracy - Beth westchnęła, odbierając Johnowi szklankę z ręki i biorąc zdecydowanie zbyt duży łyk. Skrzywiła się. Nie lubiła niczego, co nie było słodkie - Nikt nie zatrudni mnie w fabryce, jeśli teatr jest dla mnie ważniejszy.
- Nie możesz zrezygnować? - mężczyzna zapytał, odbierając naczynie z ręki dziewczyny i delikatnie gładząc ją po ramieniu.
- Nie chcę rezygnować - odparła poważnie - Maud jest moją szansą... Rozumie jak bardzo mi zależy. Dzielimy podobne wizje...
- Wykańczasz sama siebie, ślicznotko - Beth oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła oczy - Mogę zapytać Harrego, czy nie potrzebuje kogoś, kto stałby za barem od czasu do czasu - zaproponował. Przygotowany był na to, że dziewczyna odmówi. Jej duma bywała irytująca.
- Dziękuję - odpowiedź ta była miłym zaskoczeniem. John ujął podbródek Beth, unosząc jej twarz, aby ich oczy się spotkały.
- Nareszcie zaczynasz podejmować słuszne decyzje - uśmiechnął się, po czym złożył na jej ustach szybkiego buziaka. Spojrzał na jej twarz, skupiając się na każdym szczególe. Rozchylił wargi, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zanim się na to zdobył, zwyczajnie z powrotem je zamknął.
Beth uniosła się nieco i pocałowała jego policzek, muskając jednak kącik jego ust. Nie był to pierwszy raz, więc John zaczął podejrzewać, iż wcale nie było to przypadkowe. Wydobyło się z niego ciche mruknięcie, które prawdopodobnie byłoby, krótkim śmiechem, lecz zagłuszone zostało przez kolejny pocałunek. Jego dłonie powoli powędrowały w górę, aby wpleść palce w włosy dziewczyny, sunąc po jej ramionach, na chwilę zahaczając o skórę na szyi, finalnie, przyciągając Beth do siebie, przytrzymując ją przy swoich ustach, jakby obawiał się, że bez tego jego ślicznotka zniknie.
- Johnny... - Beth mruknęła w jego usta, lecz był to raczej trudny do zrozumienia pomruk. Mężczyzna w końcu odsunął się powoli, przytrzymując przez kilka sekund dolną wargę dziewczyny między zębami.
- Hm, ślicznotko? - jego palce ciasno zaciskały się na jej włosach, ich gorące oddechy mieszały się ze sobą.
- Obiecałeś mi róże - zachichotała, na co John przewrócił z rozbawieniem oczami, przyciągając dziewczynę bliżej siebie. Kolejny pocałunek był powolny, jego dłonie ciągle zaplątane w jej włosach. Jakby nic innego się nie liczyło. Jakby jedyne co chciał czuć to jej usta na swoich.
- Jesteś cholernie pamiętliwa - zaśmiał się, po czym zahaczył zęby o jej dolną wargę po raz kolejny. Dłonie Beth splotły się na jego szyi, aby po chwili zsunąć się po jego ramionach, pozbywając się marynarki. Nie rozłączając ich ust, delikatnie pchnął dziewczynę, aby opadła powoli na sofę, zawisając nad nią, uśmiechając się na jej przyspieszony oddech.
- Żadnego seksu w moim salonie - głos Polly sprawił, że oboje drgnęli, odrywając się od siebie, a gdy opuściła pomieszczenie, oboje zachichotali, ograniczając się jedynie do krótkich pocałunków.

To tylko jest we mnie, czego nie ma // John ShelbyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz