VI

137 2 1
                                    

Pierwszy dzień w Birmingham okazał się nie być okropnym. Beth postanowiła przejść się po okolicy, a przy okazji kupić chleb, którego jej brakowało. Na ulicy nadal utrzymywało się błoto i pełno lśniących kałuż, jednak powietrze, choć chłodne i wypełnione dymem unoszącym się z fabryk, było jednocześnie rześkie i pobudzające. Ulica pełna była ludzi, którzy tak jak i Beth udawali się na sobotnie sprawunki.
W końcu dostrzegła witrynę piekarni. Dzwonek nad drzwiami odezwał się, gdy przekroczyła próg. Słodka, młoda dziewczyna posłała jej zmęczony uśmiech.
- Dzień dobry - odezwały się obie, gdy Beth podeszła bliżej do lady. Chleb był jeszcze ciepły.
- Słyszała pani o tym, co wydarzyło się zeszłej nocy? - zagadnęła ekspedientka, licząc pieniądze, które podała jej Beth.
- Co takiego?
- Słyszałam, że aresztowali kogoś z Peaky Blinders - głos słodkiej dziewczyny zniżył się do szeptu. W kasztanowych oczach lśniły jej iskierki podekscytowania, lecz jednocześnie rozglądała się nerwowo - Są to dziwne czasy, naprawdę. Policja nigdy nie była tak śmiała. Nikomu nie wyjdzie to na dobre, naprawdę - pokręciła głową, odliczając resztę i podając ją Beth, która zmarszczyła brwi.
- Czy nie jest dobrym to, że policja aresztuje przestępców? - zasugerowała, nie do końca rozumiejąc o czym właściwie rozmawia. Iskierki w kasztanowych oczach wygasły.
- Cii! - dziewczyna nachyliła się nad ladą - Takich rzeczy nie mówi się głośno - syknęła, gromiąc Beth wzrokiem - Skąd się pani wzięła?
- Przyjechałam wczoraj. Z Londynu - wyjaśniła Beth, niezręcznie również rozglądając się na boki. Kasjerka skinęła głową ze zrozumieniem.
- To nie jest miasto dla londyńskich dziewcząt. Niech pani pamięta, nie mówi się źle o Peaky Blinders. W pani przypadku najlepiej nie mówić w ogóle - dodała, poważnie. Wzięła oddech, aby powiedzieć coś więcej, lecz ktoś na zapleczu zawołał jej imię - Miłego dnia - uśmiechnęła się uroczo, znikając za drzwiami.

W drodze powrotnej do domu zwróciła uwagę na fakt, iż ludzie faktycznie wyglądali na spiętych. Minęła też kilku policjantów, co nigdy nie rzuciłoby jej się w oczy, gdyby nie słowa dziewczyny z piekarni.
Po powrocie do domu oczy jej spoczęły na niewielkiej notatce, którą poprzedniego wieczoru wyjęła z torby i zostawiła na kuchennym blacie. Gdy w poprzednim tygodniu pod jej kamienicą w Londynie powiedziała Johnowi dokąd się przeprowadza, ten podał jej swój adres, mówiąc "W końcu będę mógł mówić, że odwiedzają mnie ładne panny". Spojrzała na zegar. Nie wybiło jeszcze nawet południe. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Gdyby nadal była w Londynie, zwyczajnie poszłaby do teatru, tam zawsze było coś do zrobienia, jakiś nagły kryzys do okiełznania... Była jednak w Birmingham. Postanowiła więc zjeść szybkie drugie śniadanie i udać się pod adres wpisany na kartce. Przyjemnie będzie zobaczyć jakąś znajomą twarz.

To tylko jest we mnie, czego nie ma // John ShelbyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz