XXV

125 4 2
                                    

- Żal mi tej twojej artystki, John - mruknęła Polly pewnego chłodnego wieczoru, wydmuchując strugi dymu spomiędzy ust - Jednak nie powiem, że nie można się było tego spodziewać. Uparci artyści zawsze tak kończą - wzruszyła ramionami i westchnęła. John siedzący na fotelu, zajmujący się właśnie czyszczeniem rewolweru, uniósł głowę.
- Co masz na myśli? - zmarszczył brwi. Od dnia, w którym obudził się z cholernie mocnym bólem w ramieniu, nie widział Beth. Tommy powiedział mu, iż musiała udać się do pracy, co w jej przypadku nie było niczym niesamowitym, nawet w soboty. Jednego dnia przyszła, aby oddać pożyczone od Polly ubrania, lecz on sam nie był wtedy w domu. Starał się ją odwiedzić, lecz jej drzwi zawsze były zamknięte, a na krótkie listy, które dawał Maud Gill do przekazania, nie otrzymywał odpowiedzi.
Słowa Polly sprawiły, iż jego serce zabiło szybciej. Artyści. Po nich można spodziewać się wszystkiego. Zaczynając od zwykłego krzyczenia poezji na środku ulicy, a kończąc na samodestrukcji, co było jego pierwszą myślą.
- Uważam, iż postąpiła dobrze, nie mącąc ci więcej w głowie. Mimo wszystko to dobra dziewczyna - Pol odłożyła niedopałek do popielniczki.
- O czym ty mówisz? - zapytał raz jeszcze, nie mając pojęcia o co może chodzić jego ciotce. W jego głowie Beth była jak zwykle zapracowana, a do tego zapewne nadal roztrzęsiona po tym co się wydarzyło.
- Widują ją w the Marquis of Lorne - odpowiedź niewiele mu pomogła. Właściwie jedynie bardziej zmąciła myśli - Jakby była w Londynie zapewne wzięliby ją do domu publicznego - Polly wzruszyła ramionami, zaciągając siękolejnym papierosem. John wstał dość gwałtownie, sięgając po swój płaszcz jak i kaszkiet.
- A dokąd to? - usłyszał, że ciotka jest jego reakcją nieco rozbawiona.
- Nikt nie wmówi mi, że Beth jest dziwką. Nawet ty - syknął, otwierając drzwi - Uwierzę jak zobaczę.
- Radziłabym więc wziąć pieniądze - te słowa nie dotarły jednak do niego, gdyż był już na ulicy, zmierzając w stronę wspomnianego pubu.

Gdy przekroczył próg, poczuł to co zawsze; ciepłe, gęste od dymu powietrze wypełniające jego nozdrza, a do tego spojrzenia ludzi, którzy oczywiście od razu go rozpoznali. Zastanawiali się zapewne czy przyszedł tu tylko aby się napić, czy miał jakiś inny, mniej przyjemny powód. Rozejrzał się po pomieszczeniu, lecz nie dostrzegł nigdzie nieco wychudzonej sylwetki Beth. Nie był pewien czy powinno go to cieszyć, czy też wręcz przeciwnie.
- Whiskey z lodem - rzucił do barmana, po raz kolejny obrzucając wszystko wzrokiem, jednak nie dostrzegł nic szczególnego. Gdy otrzymał swojego drinka, wziął pierwszy łyk i pozwolił, aby przyjemne mrowienie rozeszło się po jego ustach.
- Słyszałem, że pojawia się tu panna Auchter? - zagadnął mężczyznę za barem, który właśnie podawał kilka niewielkich kieliszków innym gościom. Jednak gdy tylko usłyszał, że Shelby mówi do niego, zwrócił się do niego, rozlewając nieco napoju.
- Wybacz, panie Shelby, nie znam nikogo takiego - odparł szybko, uśmiechając się przepraszająco. John zmarszczył brwi bez satysfakcji.
- Dość niska, krótkie włosy - zdawał sobie sprawę, że jest to prawdopodobnie opis połowy kobiet w tym mieście, lecz ku jego zdziwieniu barman pokiwał głową powoli.
- Szuka pan nowej Lizzy?
- Nowej Lizzy? - John zmarszczył brwi jeszcze bardziej.
- Przychodzi tu od kilku tygodni. Ładna dziewczyna - mężczyzna rozwinął, wycierając wypolerowany blat z rozlanego alkoholu - Odkąd Stark gdzieś się zatrudniła nie mieliśmy żadnej Elizabeth. No i pojawiła się ona, stąd nowa Lizzy - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
- Tak, o nią mi chodziło - odparł John, a w głowie jego pojawiła się ich pierwsza rozmowa, w której dziewczyna wyraźnie podkreśliła, że woli być nazywana Beth.
- Zniknęła z kimś jakiś czas temu, podejrzewam, że niedługo będzie z powrotem - barman odebrał pieniądze od kolejnego klienta, nalewając rumu do niewielkiej szklanki - Przyprowadzić ją panu, panie Shelby? - zaproponował, uśmiechając się porozumiewawczo. John jedynie skinął poważnie głową i zamówił jeszcze jedno whiskey.

- Lizzy! - Beth usłyszała jak ktoś ją zawołał, gdy tylko przekroczyła próg, jej ręka nadal trzymana była przez mężczyznę, przed którym jeszcze kilka minut temu klęczała. Uniosła głowę. Barman przywował ją do siebie. Lubił ją, choć zapewne jedynie dlatego, że z jej obecnością przychodziła obecność mężczyzn, którzy wydawali pieniądze nie tylko na nią, lecz także na jego trunki.
- Jest tu gentleman, który o ciebie pytał - barman uśmiechnął się uśmiechem, który dobrze już znała, i którego ani trochę nie lubiła - Stolik przy oknie - dodał, a gdy dziewczyna odwróciła się, aby pójść w tamtym kierunku, rzucił jeszcze - Bądź grzeczna, to ważny klient.

To tylko jest we mnie, czego nie ma // John ShelbyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz