XX

138 5 0
                                    

Nic nie pobudzało Beth bardziej niż dzień premiery. Dzień, w którym wszystko było gotowe, a jednocześnie wszyscy czuli, że nie mieli wystarczająco czasu, aby dopracować swoje role. Ona sama przeglądała właśnie kostiumy po raz ostatni, zanim aktorzy mieli ubrać się w nie i wyjść na scenę. Nie znalazła żadnej obluzowanej nitki, żadnego brakującego koralika... Powinno ją to uspokoić, lecz finalnie doprowadziło do tego, że teraz, przyglądając się temu, co działo się na scenie, przygryzała nerwowo dolną wargę, zastanawiając się co przeoczyła.
Wszystkie sceny wyszły jednak bezproblemowo. Mimo to do ostatniej sekundy, do ostatniego momentu, gdy aktorzy kłaniali się na scenie, zaciskała palce, nie potrafiąc odwrócić od nich wzroku. Kwiaty posypały się na scenę. Za kulisami natomiast ludzie kłębili się w uściskach i szeptach o tym, co wyszło im dobrze, lecz także na błędach, które tylko oni zauważyli.
Beth nie była w stanie wyrazić jak bardzo tęskno było jej do tego właśnie uczucia. Do bycia otoczoną przez ludzi, którzy tworzą historie, które były powodem jej miłości do teatru. Czyjaś ręka poklepała ją po ramieniu, aby zdobyć jej uwagę.
- Beth, ktoś do ciebie - rzuciła Maud, chwytając dziewczynę za nadgarstek i wyciągając ją z tłumu aktorów - Na korytarzu - dodała, nie wyjaśniając jednak niczego więcej i znikając wśród tłumu, z którego Beth dopiero co się wydostała.
Przygładziła spódnicę, na której jak zwykle znajdowało się wiele maleńkich skrawków nitek, oraz poprawiła nierówno podwinięte rękawy koszuli. Mary nie odpisała jej na list zapraszający ją na premierę, jednak poczuła, że jej serce zabiło szybciej na myśl, ze może będzie miała możliwość zobaczenia przyjaciółki. Otworzyła drzwi, w korytarzu znajdowało się wiele mężczyzn czekających na aktorki, które znali, bądź które z powodu ich urody poznać postanowili. Kilku zerknęło na nią, jednak bez szczególnego zainteresowania. Rozejrzała się, szukając wzrokiem drobnej sylwetki Mary.
- Ślicznotko - usłyszała i odwróciła się na lewo, gdzie oparty o ścianę stał John z kwiatami w ręce. Niecodzienny widok. On sam nie był dla niej ostatnio widokiem częstym. Nie widziała go od czasu, gdy drugiego dnia świąt w środku nocy wypchnął ją za drzwi swojego domu. Potem słyszała jedynie strzały. W piekarni słyszała szepty o kolejnych aresztowaniach, lecz nie przysłuchiwała się im dokładnie. Pierwsze tygodnie nowego roku spędziła niemal bezsennie, przygotowując się do premiery, a świat jej ograniczył się do sceny i pokoju z maszyną do szycia. Ten natłok obowiązków pozwolił jej całkowicie zapomnieć o czymkolwiek innym.
- Johnny - nieopisana ulga zalała jej ciało na widok jego zwyczajowego, nieco kpiącego uśmieszku, igrającego na jego ustach. Nie zdawała sobie nawet sprawy jak silnie odczuwała jego brak, nie mając pojęcia co mu się przydarzyło.
Objęła go mocno, zaciskając oczy, gdy ten przyciągnął ją bliżej do siebie. Zacisnęła palce na klapach jego marynarki, chowając twarz w jego ramieniu. Ciepło jego ciała było tak bliskie, tak prawdziwe. Jego klatka unosiła się i opadała spokojnie wraz z oddechami. Beth miała ochotę roześmiać się i wybuchnąć płaczem jednocześnie. Jedna z jego dłoni wplotła palce w jej świeżo przycięte włosy.
- No już, ślicznotko - wyszeptał jej do ucha, odsuwając od siebie dziewczynę delikatnie. Jej rozedrgane usta i szare oczy, wpatrujące się w niego, jakby nie był prawdziwy, sprawiły, iż uśmiech jego nieco złagodniał - To twój dzień - pogładził ją po policzku, wręczając jej bukiet drobnych, czerwonych różyczek.
- Podobało ci się? - zapytała, pociągając nosem.
- Żaden z kostiumów się nie rozerwał - odparł rzeczowo, nie chcąc znów jej oburzyć, jego dłonie podążyły w dół jej ramion - To oznacza twój sukces - Beth przetarła oczy i uśmiechnęła się blado. Stali tak blisko siebie. Mogła dostrzec każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jego twarzy. Chłodne, podkrążone, a jednak roześmiane oczy, dwa lub trzy piegi, które zawieruszyły się na jego skórze i zaróżowione, uśmiechające się do niej usta. Usta, po które sięgnęła, delikatnie unosząc się na palcach. Usta, które były niespodziewanie delikatne na jej własnych i które drgnęły w uśmiechu satysfakcji, gdy John owinął dłonie na jej talii, przyciągając dziewczynę bliżej.
- Jakbym wiedział, że tak będziesz mnie witać, przynosiłbym ci kwiaty częściej - wymamrotał, gdy ich oczy nadal były przymknięte, a oddechy mieszały się.
- Gdzie byłeś? - oczy Beth znów stały się poważne. Na jego twarzy widziała zmęczenie wywołane nieprzespanymi nocami, które sama tak dobrze znała i również miała wypisane na sobie. Na skraju jego szczęki widniał fioletowy siniak, rozlewający się w tył jego szyi, co jednak dość skutecznie maskowane było przez wysoki kołnierz koszuli.
- Beth... - pogładził kciukiem jej policzek, lecz ta nie dała się zwieść.
- John, widzę, że coś ci się stało - jej dłoń musnęła siny ślad na jego skórze.
- Aresztowali nas. Tamtego wieczoru - mruknął niechętnie. Ku jego zdziwieniu Beth nie odstąpiła od niego w przestrachu, jak zrobiła to, gdy odkryła prawdę na temat jego przeszłości. Jednak czy była to jedynie przeszłość?
- Lecz dlaczego...
- Bycie Shelbym daje ci ochronę jedynie do momentu, gdy nie jest się skutym w celi - wyjaśnił, gdy dziewczyna znów spojrzała na nieco słabnący na kolorze siniak na jego ciele. Widział jak całe jej podekscytowanie sztuką zostaje zastąpione przez czarniejsze myśli.
- Liczyłem na wycieczkę za kulisy - szturchnął ją w bok, mrugając do niej ze słodkim wyrazem twarzy.

To tylko jest we mnie, czego nie ma // John ShelbyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz