XVIII

126 6 0
                                    

Mieszkanie Beth jak zwykle było w tej ciężkiej do opisania, chłodnej, lecz jednocześnie jeszcze nie zimnej temperaturze, w której czuć było przebłyski dawnego ognia w piecu. John ściągnął płaszcz i zdążył jedynie położyć swój kaszkiet na komodzie, a gdy odwrócił się, Beth rozkładała już na kuchennym stole swój zestaw igieł i nici, drugą dłonią szukając niewielkiej dziury, którą wcześniej dostrzegła w rękawie płaszcza.
John rozpalił ogień i przysiadł na jednym z krzeseł, z delikatnym rozbawieniem przyglądając się jak dziewczyna marszczy brwi, skupiając się na zszyciu wszystkiego równo, bez przypadkowego ukłucia się igłą.
O szybę zaczęły uderzać pierwsze w tym roku płatki śniegu. Delikatne, szybko rozpuszczające się, jakby niepewne, czy w ogóle mają prawo tu być. Beth widząc to uśmiechnęła się lekko sama do siebie. Było już późno, oczy kleiły jej się już od jakiegoś czasu, lecz śnieg, który przywodził na myśl nadchodzące święta nieco ją pobudził. A może była to jedynie myśl o kilku dniach, w które nie była zmuszona pracować. Kogo tu okłamywać? Uwielbiała pracę w teatrze i szycie kostiumów, jednak organizm jej domagał się porządnego obiadu jak i chwili odpoczynku.
- Za dwa tygodnie wyjeżdżam do Leeds - rzuciła po chwili, przeciągając nitkę w ślad za igłą - Nie ma to jak święta z rodziną, czyż nie? - mruknęła z przekąsem.
- Dokładnie - John pokręcił głową, a z jego ust wydobyło się ciche westchnięcie pomieszane z bezgłośnym śmiechem - Jeśli Ada i Freddie się zjawią, będzie to ciekawe widowisko - przeciągnął dłonią po włosach, nieco naprawiając to, jak bardzo czapka jego je zmierzwiła - Arthur się upije, Tommy nie będzie mówił o niczym innym niż pieniądzach, a Polly będzie wypominać mi jak złym przykładem jestem dla dzieci. Moich cholernych dzieci. Jakby to była jej pieprzona sprawa.
- Nikt przynajmniej nie będzie wypominał ci jak wielki błąd popełniłeś w życiu, podążając za swoimi marzeniami - Beth dołączyła do narzekania, odcinając nadprogramowy kawałek nici i podając płaszcz Johnowi.
- Zostajesz w Leeds na całe święta?
- Wracam w nocy dwudziestego piątego - odparła, sprawnie sprzątając swoje przybory do szycia - Mam dużo pracy...
- Nie pozwolę ci szyć tych cholernych kostiumów w Boże Narodzenie - na ustach Johna igrał subtelny uśmiech, jednak głos jego był wyraźnie stanowczy - To nie przystoi.
- Od kiedy przejmujesz się kościelnymi wytycznymi?
- Od kiedy mogę wykorzystać je na swoją korzyść - wzruszył ramionami, mrugając do dziewczyny niewinnie. Ta jedynie przewróciła oczami i postanowiła nastawić wody na herbatę - Obiad jest o trzeciej - dodał, upewniając Beth w tym, że właśnie została zaproszona na święta z rodziną Shelby.

Dwudziesty szósty grudnia, topiący się, wymieszany z błotem śnieg piętrzył się na poboczach dróg w niewielkich zaspach. Niebo było szare, przykryte chmurami, a słoneczne światło zawodziło w swoich próbach przedostania się przez nie. Mimo to, ludzie na ulicach wydawali się jakby szczęśliwsi. Był to moment krótkiego przebłysku radości w ich monotonnym, wypełnionym dymem z fabryk życiu.
Beth przystanęła przed drzwiami i zapukała kilkakrotnie. Słyszała ożywione głosy po drugiej stronie. Drzwi otworzyły się, stała w nich młoda dziewczyna z roześmianymi oczami, lecz miną pełną zdegustowania. Uśmiechnęła się jednak do Beth, gdy ta uśmiechnęła się do niej i przedstawiła się jako Ada Thorne.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że John znalazł sobie porządną dziewczynę - rzuciła po krótkim powitaniu i wymienieniu świątecznych życzeń, wpuszczając Beth do korytarza i czekając, aż ta ściągnie swój płaszcz. W domu unosiła się ciepła woń tytoniowego dymu, z salonu, do którego zmierzały, dobiegał ciepły śmiech, krzyki dzieci oraz kogoś dorosłego, kto starał się je uspokoić.
Osobą tą okazał się John, który wyraźnie zawodził w roli ojca, który ma wszystko pod kontrolą. Jakimś sposobem jednak, gdy tylko dzieci ujrzały karcące spojrzenie Ady, wszystko ucichło.
- Beth - John odstawił szklankę whiskey na stolik, podnosząc się z fotela i podchodząc do dziewczyny, która wyglądała na nieco zagubioną w otoczeniu tak dużej ilości nieznanych jej ludzi. Rzucił ostre spojrzenie do Arthura, który szykował się już do wygłoszenia jakiegoś niestosownego komentarza.
- Miło cię znowu widzieć, słońce - Polly, która nagle pojawiła się obok i podała Beth kieliszek z winem do ręki - Przyda ci się - szepnęła, mrugając do dziewczyny porozumiewawczo, po czym sama rozejrzała się po pomieszczeniu i widząc bratanicę, która rozpaczliwie stara się uspokoić nie swoje dzieci, westchnęła i włożyła papierosa do ust - John, zajmij się swoimi dzieciakami - rzuciła, a ten potulnie dołączył do siostry, na co Beth uśmiechnęła się z rozbawieniem.
- Pieprzona rodzina - Polly zaśmiała się bezgłośnie, dym wypływał z jej ust - Liczę na to, że się nie przerazisz - dodała, zerkając na Beth, która uniosła kieliszek, biorąc pierwszy, niewielki łyk.

To tylko jest we mnie, czego nie ma // John ShelbyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz