II

224 6 0
                                    

Beth uwielbiała teatr. Przyglądanie się aktorom, gdy ci krzątali się po scenie, odgrywając wielorakie sztuki, było jednym z jej ulubionych zajęć. Szczególnie dlatego, że nosili oni uszyte przez nią kostiumy. Tego wieczoru jednak nie miała jeszcze momentu na nacieszenie się błyszczącym na sukienkach brokatem, ponieważ w pocie czoła starała się zaszyć dziurę, która powstała w jednej sukienek. Nie byłoby to nic wielkiego, gdyby nie fakt, że maszyna do szycia zacięła się. Ręce nieco jej się trzęsły, gdy próbowała ją naprawić. Nie chodziło o to, że nie wiedziała jak to zrobić, ponieważ z tym nigdy nie miała większego problemu. Słyszała jednak dochodzące ze sceny kwestie aktorów, które były niczym odliczanie do momentu, w którym będzie już za późno. Nie mogła zawieść ponad tysiąca ludzi oglądających "The Skin Game", okrzyknięte już sztuką dekady, którzy nieświadomi jeszcze byli bliskości tragedii.

Udało się! Igła ponownie zaczęła się poruszać. Dłonie miała chłodne od potu. Niemal wyrwała gotową sukienkę z maszyny i popędziła przez korytarz, podeszwy jej butów uderzały o marmurową podłogę. Nagle w coś uderzyła. Wyciągnęła rękę, chwytając się tego, na co wpadła. "Coś" wydało z siebie cichy pomruk zaskoczenia.
- Przepraszam pana - rzuciła szybko, zdyszanym głosem, lecz brzmiało to z jakiegoś powodu nieco piskliwie. Wyprostowała się, spoglądając na mężczyznę. On też ją rozpoznał.
- Beth? - pamiętał jej imię, to było niespodziewane - Co ty tutaj robisz? - jej obecność w jakiś sposób wyprowadziła go z równowagi. Nie tylko dlatego, że dosłownie wpadła na niego, niemal go wywracając.
- Pracuję - odparła na bezdechu, po czym spojrzała na sukienkę trzymaną w rękach i bez słowa ruszyła biegiem w głąb korytarza.

Niczym huragan wpadła przez drzwi do kieszeni, gdzie kilka aktorów czekało na swój moment.
- Dłużej się nie dało? - usłyszała jak Mary, aktorka, do której sukienka należała, rusza w jej stronę. Dostrzegła kropelki potu na jej czole, była tak samo podenerwowana jak sama Beth, która po prostu pomogła jej się przebrać. W teatrze, tym bardziej podczas wystawiania sztuki, nie było czasu na tłumaczenia i wymówki. Za miesiąc to wszystko będzie już jedynie historią do wspominania.

Nagle rozległ się pojedynczy huk. Strzał. Każdy znał ten dźwięk. Publiczność drgnęła, gdy aktorzy na scenie zamarli, spoglądając w górę. Do wszystkich dotarło, iż nie był to element sztuki.

Beth nie była pewna co się wydarzyło, ponieważ wszystko było tak szybkie. Kończyła właśnie zapinać sukienkę na plecach Mary, a potem nagle wszyscy znaleźli się w korytarzu za sceną, szepcząc między sobą.

Ktoś zastrzelił mężczyznę siedzącego na trzecim piętrze. Jeden celny strzał w głowę. Nie chciała wiedzieć więcej, nie teraz, gdy zdarzenie było tak świeże. Mimo wszystko doszły ją szepty, że mordercą był mężczyzna w ciemnym płaszczu. Niezwykle przydatna informacja, zwracając uwagę na fakt, iż niemal każdy mężczyzna w tym mieście nosił ciemny płaszcz.

Tego dnia, gdy przerzuciła swoją skórzaną torbę przez ramię i miała udać się do domu, czuła ucisk w żołądku. Teatr, miejsce, które dawało jej duszy spokój, które kochała bardziej niż cokolwiek na świecie, właśnie wypełniało się londyńską policją i tajemnicą morderstwa. Beth kochała teatr. Zawsze miała wrażenie, że teatr kochał i ją. Gdy przekraczała jego próg, realny świat znikał za drzwiami, a wraz z tym wszystkie jego niedogodności i przykrości. Teraz realny świat przedarł się do niej.
Poczuła to, gdy wyszła na ciemną, mglistą ulicę i uderzyła ją szara rzeczywistość. Przed teatrem stała grupa ludzi. Ludzi, którzy przyszli tu za sensacją. Ludzi, którzy byli na widowni i teraz policja zajmowała się ustalaniem biegu wydarzeń.

- Czy ludzie często giną w teatrze? - wzdrygnęła się, gdy obok niej wyrosła sylwetka mężczyzny, którego ostatnio ciągle spotykała. John. Na imię miał John.
- Co wieczór. Jednak na scenie, nie na widowni - przystanęła aby na niego spojrzeć - Przykro mi, że nie miał pan okazji obejrzeć sztuki do końca - dodała, uśmiechając się do niego słabo. Dopiero teraz dostrzegła, że dłonie drżały jej delikatnie. Połowicznie z zimna, połowicznie z emocji.
- Pomińmy te formalności. Jestem John - wyciągnął do niej dłoń. Uścisnęli ręce po raz kolejny.
- Pamiętam - skinęła głową, po czym chłodny podmuch wiatru sprawił, że oboje zadrżeli. Spojrzała w chłodne oczy młodzieńca - Powinieneś przyjść w przyszłym tygodniu. "The Skin Game" to w końcu sztuka dekady - starała się zagłuszyć galopujące myśli w jej głowie. Zobaczyła zawahanie na twarzy Johna - Tym razem nikt nie zginie.
- Racja - skinął głową, posyłając jej czarujący uśmiech, ukrywający jego poprzednie zwątpienie - Przyjdę, jeśli po wszystkim zabierzesz mnie za kulisy - mrugnął do niej, wywołując delikatne drgnięcie kącików jej ust, lecz także przewrócenie oczu.
- Zatem jesteśmy umówieni - ujął jej dłoń, składając na niej krótki pocałunek, po czym zniknął w tłumie.

To tylko jest we mnie, czego nie ma // John ShelbyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz