XI

133 4 0
                                    

John dostrzegł w tłumie człowieka, którego Tommy kazał mu wypatrywać. Otworzył on drzwi prowadzące do łazienki i zniknął za nimi. Arthur, który już od pół godziny kręcił się w pobliżu, rzucił młodszemu bratu znaczące spojrzenie i skinął głową. John dopił swoje whiskey i ruszył w stronę drzwi. Nie chciał zostawiać Beth samej na długo.
Weszli do łazienki. Lee, oczywiście, że mężczyzna był jednym z nich, przypierał właśnie jednego z ludzi Kimbera do ściany, wyrywając z jego torby pieniądze z zakładów. Czy marzeniem Johna było pomagać człowiekowi tego skurwysyna, który jeszcze nie tak dawno wyśmiewał się z jego brata? Nieszczególnie. Jednak słowo Tommiego to zawsze pieprzony rozkaz.
Szybkim ruchem rzucił się na napastnika. Chwila szamotaniny i udało mu się go obezwładnić, uderzając jego głową o umywalkę. Raz. Drugi. Poddusił go przy ścianie, gdy Arthur przeciągnął ostrzem żyletki po płatku jego ucha, odcinając jego fragment. John poczuł jak pulsująca, gorąca krew spływa mu po palcach. Nie był obrzydzony. Już dawno przestał być. To go w samym sobie przerażało.
Odebrali pieniądze. Lee upadł na podłogę niczym szmaciana lalka. John obmył dłonie.
- Wracaj do swojej dziewczynki, Johnny - Arthur szturchnął brata, który zareagował jedynie krótkim śmiechem. Mimo wszystko przygładził marynarkę.
Wychodząc z łazienki John niemal zapomniał, aby udać się po whiskey, które przecież było jego wymówką. Zamówił też butelkę szampana.

- Wybacz, że zajęło mi to tak długo - John postawił butelkę i kieliszki na stole, popijając ze swojej szklanki. Ludzie dookoła wydali z siebie gromkie westchnięcie i krótkie okrzyki, gdy jeden z wyścigów dobiegł końca.
- Nie szkodzi. Oglądałam konie - spojrzała na szampana, po czym wzrok jej uniósł się na Johna. Zmarszczyła brwi - John... - zaczęła, unosząc się z krzesła, ponieważ ten nadal stał, wpatrując się w ludzi wyprowadzających konie do stajni - Masz krew na rękach.
- To? - John spojrzał na swoje dłonie. Myślał, że umył je wystarczająco, jednak okazało się, że jedynie pobieżnie. Pod paznokciami utworzyły się bowiem czerwone łuki - Przeciąłem się - rzucił szybko, popijając zbyt duży łyk swojego whiskey.
- Gdzie? - Beth dostrzegła jego zaróżowione policzki, zmierzwione włosy.
- To nic takiego - wzruszył ramionami, kolejnym łykiem kończąc swój trunek. Sięgnął po butelkę szampana i otworzył ją, napełniając oba kieliszki.
- John, jeśli coś ci się stało...
- To nic takiego - tym razem jego głos był ostrzejszy. Odstawił butelkę na stół i westchnął, zamykając oczy na kilka sekund - To nic takiego - powtórzył łagodniej, uśmiechając się do dziewczyny, która wpatrywała się w niego niekomfortowo. Podał jej kieliszek z musującym szampanem, odebrała go niepewnie.
- No już, Beth - delikatnie szturchnął ją w ramię - Mogę umyć ręce, jeśli chcesz - zaproponował, nie będąc pewien co powinien powiedzieć.
- Twoje zdrowie, ślicznotko - uniósł kieliszek do ust.

To tylko jest we mnie, czego nie ma // John ShelbyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz