Rozdział 17

37 1 6
                                    

Niezbyt chętnie zwlókł się z łóżka dopiero po trzecim budziku. Jak na niedzielny poranek, była to mimo wszystko dość wczesna pora, a zwłaszcza dla kogoś kto pół zeszłej nocy spędził na imprezie. Na dodatek doskwierał mu okropny kac, gdyż przesadził z alkoholem, co w jego przypadku było dość częste. Wziął szybki prysznic, aby się odświeżyć, po czym wygrzebał z szafy czarną koszulę. Była trochę pognieciona, jednak nie miał już czasu, aby ją wyprasować. Akurat na spotkanie z nim wolał się nie spóźnić, dlatego nie zdążył nawet zapalić. Przeczesał włosy i po raz ostatni przejrzał się w lustrze, po czym wyszedł z domu. Nie sprecyzował w jakim celu chciał się spotkać. Powiedział tylko, że dawno się nie widzieli i chce pogadać. Prawda była taka, że miał do niego pewną sprawę i to konkretną. Co do Willa to wydawało mu się, że zdobył jego zaufanie i był w pełni dyskretny w tym co robił, a nawet jeśli coś poszłoby nie tak to wszystkiemu by zaprzeczył. Problem w tym, że nie tylko on potrafił być chytry i dał się podejść podstępem. Sam test nie był twardym dowodem, jednak chłopak posiadał też coś więcej, coś co dawało mu przewagę i możliwość udowodnienia jego winy w tej sytuacji. Próbował rozegrać to na spokojnie i jak zwykle zgrywał pewnego siebie i twardego, jednak w środku bał się konsekwencji. Bał się do takiego stopnia, że w tej sytuacji liczył na pomoc osoby, do której normalnie by się nie zwrócił. Kiedy dotarł pod wyznaczone miejsce, mężczyzna już na niego czekał. Marcel obdarzył go lekkim uśmiechem, kiedy ojciec do niego pomachał. 52-letni Valentino Rodriguez był wysokim, szczupłym mężczyzną o ciepłej karnacji i ciemno brunatnych oczach. Wyglądał młodziej niż na swój wiek, głównie przez to, że w tajemnicy farbował włosy, aby nie było widać siwych i dbał o formę chodząc regularnie na siłownię. Jedynie zmarszczki na twarzy dodawały mu powagi, poza tym był on przystojnym i eleganckim mężczyzną. Ze względu na charakter pracy i stanowisko, które zajmował przez większość dnia można było go zobaczyć w garniturze, tak jak i teraz.
"Cześć, miło cię widzieć" powiedział radośnie, po czym przytulił do siebie syna i poklepał go po plecach. Na pierwszy rzut oka, z zewnątrz wydawał się miły i przyjazny, Marcelino jednak znał jego prawdziwy charakter i wiedział, że w wielu przypadkach była to jedynie przykrywka i pewnego rodzaju maska.
"Cześć, ciebie również" odpowiedział szatyn, po czym spuścił ręce wzdłuż ciała i odsunął się od niego na odległość pół metra.
"Jak było w Madrycie?" zaczął temat, korzystając z sytuacji, że wiedział, iż ojciec spędził tam ostatnio parę dni na konferencji i przy okazji odwiedził też siostrę. Znacznie wolał to niż zostać wypytanym przez niego o rzeczy, z których nie miał ochoty mu się zwierzać.
"Może wejdźmy do środka? Wszystko opowiem ci przy śniadaniu" zaproponował, po czym otworzył drzwi od restauracji i przytrzymał je, aby chłopak mógł wejść pierwszy. Kiedy usiedli przy stoliku z rezerwacją, który wskazał im kelner, Marcel stwierdził, że miał nosa, aby ubrać się elegancko. Podejrzewał, że nie byłoby to w stylu ojca, gdyby zabrał go do jakiejś pierwszej lepszej, budżetowej restauracji. Nie mieli tu stałego menu, oprócz karty napojów, dlatego przy wyborze dania zdał się na mężczyznę, który mówił, że jadł w tym miejscu już parę razy.
"Ładnie tu" odezwał się szatyn, rozglądając się po bogato wystrojonym, schludnym wnętrzu, aby przełamać ciszę, która nastała między nimi, po tym jak kelner przyjął ich zamówienie.
"To prawda, jedzenie też mają bardzo dobre. Ostatnio byłem tu na śniadaniu służbowym ze swoją asystentką" powiedział, na co chłopak odpowiedział mu jedynie szybkim uśmiechem. Nie sądził, aby w korporacjach funkcjonowało coś takiego jak służbowe śniadanie, na które szef zaprasza swoją pracownicę. Nie zamierzał jednak tego komentować i drążyć temat, gdyż nie interesowały go kochanki ojca.
"Powiedz, co tam u ciebie? Jak ci się układa z partnerem?" spytał mężczyzna, podpierając brodę na rękach i skupiając swój wzrok na chłopaku siedzącym przed nim.
"Zerwaliśmy jakieś 2 miesiące temu" odpowiedział Marcel, jednocześnie zwijając w palcach kulkę z kawałka chusteczki, który oderwał tylko po to, aby się czymś zająć i nie musieć utrzymywać z ojcem kontaktu wzrokowego.
"Szkoda, ale nie martw się. Wydaje mi się, że masz raczej powodzenie, co?'' skomentował, uśmiechając się do niego.
"Nie zaprzeczam" odpowiedział krótko, przenosząc na chwilę wzrok na starszego mężczyznę, po czym wrócił do zwijania drugiej kulki z papieru.
"Myślałem, że chciałeś pogadać. Nie jesteś dziś zbyt rozmowny" powiedział, po czym upił łyk prosecco, które zostało podane do śniadania. Marcelino na sam widok lampki wina, dyskretnie odsunął ją od siebie, aby nie drażnił go zapach trunku i wbił widelec w jeden z placków drożdżowych, które podane były ze świeżymi owocami i zestawem konfitur o różnym smaku.
"Wybacz, jestem po prostu trochę zmęczony" odpowiedział, po czym na dłużej zawiesił wzrok na ojcu, aby pokazać, że zależało mu na rozmowie.
"Rozumiem, ciężki okres na studiach?" mężczyzna pociągnął dalej temat, w międzyczasie zajadając się swoją potrawą.
"Mam parę prac zaliczeniowych do oddania, więc trochę tak" odpowiedział, ożywiając się na chwilę. Cudem było, że ojciec wykazał zainteresowanie jego studiami.
"Ah, mógłbyś pójść oprócz tego na jakąś ekonomię albo finanse. Co niby chcesz po tym robić? Z samego rysunku i malowania się nie utrzymasz. Tak to bym ci załatwił pracę, ale nie potrzebujemy artysty w firmie" mruknął z grymasem na twarzy.
"Już ci mówiłem, że nie interesuje mnie żadna ekonomia i chcę robić w życiu to co lubię. Ty jak zwykle mnie nie słuchasz i się ze mnie nabijasz" westchnął Marcel. Jak zwykle spotkanie z ojcem nie mogło obyć się bez jego zbędnych komentarzy na temat studiów, pracy, wykształcenia i innych tego typu.
"Dobrze, że chociaż zmądrzałeś i przestałeś się malować jak baba. Myślisz, że jak będziesz szukał pracy to ktoś cię potraktuje poważnie z tymi czarnymi cieniami na oczach?" powiedział pół żartem, pół serio, po czym napił się czarnej kawy.
"Nie pomalowałem się dziś, bo niestety lekko zaspałem. Normalnie robię to codziennie, bo podoba mi się mój makijaż" odpowiedział mu na złość, po czym wrednie się uśmiechnął i wrócił do dziobania placków widelcem.
"Jak chcesz, nie będziemy się kłócić w takim miejscu" skomentował mężczyzna zachowując stoicki spokój.
"I tak nie rozumieją o czym mówimy" odpowiedział szatyn, już nieco bardziej spokojniejszym głosem.
"Wystarczy, że są w stanie wywnioskować, że się kłócimy, a to nie wypada" powiedział ojciec, po czym dopił wino.
Resztę spotkania spędzili na rozmowie na neutralne tematy. Marcelino wciąż czekał na odpowiedni moment, aby zacząć temat, który od samego początku chciał poruszyć. Taka chwila jednak nie nadchodziła, a obaj kończyli już deser, więc stwierdził, że powie to prosto z mostu póki ojciec nie poprosił jeszcze o rachunek.
"Słuchaj, muszę ci o czymś powiedzieć" zaczął, kładąc ręce na stole i nachylając się w stronę mężczyzny siedzącego po drugiej stronie stołu.
"Coś się stało?" spytał, nieznacznie marszcząc brew, gdyż zauważył, że syn nagle spoważniał.
"Parę razy byłem nie imprezie w klubie z kolegą ze studiów. Nigdy nie protestował, bawił się dobrze, a teraz zaczął stawiać mi zarzuty, że niby podawałem mu narkotyki bez jego wiedzy" powiedział, bawiąc się pierścionkami na palcach.
"A zrobiłeś to?" dopytywał ojciec.
"To znaczy coś tam mu dawałem, ale w małych ilościach. Poza tym nie wyglądało jakby miał coś przeciwko i był ze mną w klubie parę razy. Jakby mu to przeszkadzało to przestałby ze mną wychodzić po pierwszym razie, prawda?"
"Myślę, że kręcisz. Powiedz jak było naprawdę, bo nic z tego nie rozumiem" odpowiedział mężczyzna, krzyżując ręce na piersiach.
"Mówię jak było, przysięgam. Myślę, że w ten sposób próbuje się wybielić, bo miał chłopaka, który dowiedział się, że wychodził ze mną nie po koleżeńsku. Mieszkają razem, dlatego zależy mu na tym, aby nie stracić współlokatora. Nie ma pieniędzy żeby płacić samemu czynsz" powiedział, aby zdradzić jak najmniej szczegółów dotyczących tego co naprawdę działo się w klubie.
"Nie interesuje mnie po co to robi, tylko jakie zarzuty ci stawia. Nadal kręcisz" odpowiedział ojciec, wyraźnie bardziej podenerwowany sytuacją.
"Wszystko ci powiedziałem. Oskarża mnie o to, że podawałem mu narkotyki bez jego wiedzy" powiedział Marcel, podnosząc ton głosu, tak jakby miał przez to brzmieć bardziej przekonująco.
"Myślisz, że tak po prostu ci uwierzę? I co ja niby mam z tym zrobić? Bez żadnych dowodów może sobie tak gadać. Chyba, że jest coś o czym mi nie mówisz" Valentino nie odpuszczał i nadal drążył temat.
"No...to nie do końca tak, że nie ma żadnych dowodów, tylko chujowe..." odezwał się niepewnie, czując, że zaczął gubić się w swoich własnych słowach.
"Mów do rzeczy gówniarzu, bo zaraz stąd wyjdę i nawet nie wstawię się za tobą w sądzie jeśli ten chłopak wniesie pozew. Chyba w końcu czas dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, nie sądzisz? Myślisz, że całe życie będę ci krył dupę za twoje nierozsądne zachowanie?" odpowiedział agresywnie, prawie krzycząc, co lekko wystraszyło chłopaka. W tej sytuacji ojciec był jedyną deską ratunku i nie mógł tego zaprzepaścić.
"Znowu to robisz, jak zwykle nie możesz potraktować mnie normalnie, tylko jakbym dalej był zasranym dzieckiem" prychnął, kręcąc głową na boki.
"Bo tak właśnie się zachowujesz! Znowu bawisz się w to gówno, a mam ci przypomnieć co było parę lat temu w liceum? Mało brakowało i przez swoją własną głupotę mogło by cię nie być na tym świecie" warknął, patrząc na niego ze złością.
"Czasem myślę, że jakbym się wtedy zaćpał to wam wszystkim byłoby lżej. Przynajmniej nie byłbym dla ciebie rozczarowaniem. Akurat jesteś ostatnią osobą, która może prawić mi morały, bo od wyprowadzki z Hiszpanii nie ma cię zbyt często w moim życiu. Nie interesujesz się mną na codzień, to nie udawaj, że teraz nagle tak bardzo zacząłem cię obchodzić. Ja i moje pierdolone życie" odpowiedział, po czym wstał od stołu, zabrał z wieszaka kurtkę i z impetem wyszedł na zewnątrz. Tak bardzo targały nim emocje, że ze złości trzęsły mu się ręce, przez co dwa razy upuścił na ziemię paczkę fajek, zanim zdążył wyciągnąć z niej papierosa. Chwilę potem dołączył do niego ojciec, który bez słowa stanął obok i wyjął z kieszeni własną paczkę papierosów.
"Masz zapalniczkę? Moja przestała działać" powiedział, zwracając się do chłopaka. Marcel podał mu przedmiot, nie odwracając wzroku i dalej wpatrując się pusto w przestrzeń.
"Powiesz mi jakie mają na ciebie dowody?" spytał po chwili ciszy, wypuszczając powoli dym.
"Pozytywny test na obecność narkotyków i film z imprezy, na którym po zbliżeniu w tle widać jak dosypuję mu sproszkowany narkotyk do drinka" odpowiedział.
"No to ładnie się załatwiłeś" pokiwał głową, po czym przygniótł butem niedopałek papierosa.
"Chodź do auta, odwiozę cię do domu"
"Dzięki" odpowiedział szatyn, na krótko łapiąc kontakt wzrokowy z ojcem. Valentino położył dłoń na ramieniu chłopaka, zanim otworzył kluczykiem samochód.
"Nie martw się, zajmę się tym" krótko ścisnął miejsce, w którym go trzymał, po czym wsiadł do czarnego Porsche.

Together through a lifetime//bylerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz