MICHAŁ
Po mszy czekałem na Agnieszkę przed kościołem. Podszedł do mnie Igor. Podaliśmy sobie ręce.
— Cześć! Podobno masz zamiar połazić z moją siostrą po okolicy? Stary, ale się wkopałeś! Jak ją znam, to przeciągnie cię po polach i zadupiach! — żartował — Następnym razem dobrze się zastanowisz, zanim wybierzesz się z nią na spacer.
— Zawsze to jakaś odmiana. W sumie nic lepszego nie mam dzisiaj do roboty. — odpowiedziałem spokojnie.
Zobaczyłem, że Agnieszka wychodzi z kościoła.
AGNIESZKA
Po mszy wyszłam z kościoła jako jedna z ostatnich, chciałam, żeby większa część ludzi, rozjechała się już do domów. Michał stał przed kościołem i rozmawiał z Igorem. Rodzice siedzieli już w aucie i z ciekawością nas obserwowali.
— Cześć Agnieszko! — powiedział Michał. — Idziemy? — podał rękę mojemu bratu na pożegnanie, a on puścił do mnie oczko.
— Widziałeś to? Teraz to ja będę zamęczana w domu. — zaśmiałam się.
— No tak, na rodzinkę zawsze można liczyć. — uśmiechnął się Michał — W którą stronę chcesz iść?
— Chcesz zobaczyć moje ulubione miejsce w okolicy? — zapytałam — Tylko uprzedzam, że to będzie dłuższy spacer.
Poszliśmy do sąsiedniej wsi, w której mieszkali moi dziadkowie. Ominęliśmy łukiem centrum wsi, gdzie była zwarta zabudowa, sklep i budynek starej szkoły, dzisiaj już nieużywany i polnymi dróżkami poszliśmy w stronę rzeki i rozległych, ukwieconych, jak to w maju, łąk. Za łąkami teren wznosił się do góry, na szczycie widać było las, który ciągnął się przez kilka kilometrów, aż do kolejnej wsi. Większość wzniesień między łąkami a lasem była łagodna, na niektórych rolnicy prowadzili uprawy, ale, z tego co mówiła mi babcia, ziemie były tam słabe, a stok południowy, przez to narażony na susze. Z tego powodu większość pól była nieużytkami. Szczególnie lubiłam tam jedno, najwyższe wzgórze, zbyt strome, żeby mogło być uprawiane, porośnięte dzikimi jeżynami i całym mnóstwem ziół i polnych roślin, na szczycie posiadało płaską polanę, osłoniętą z jednej strony lasem. Rozciągał się stamtąd przepiękny widok na łąki i wijącą się między nimi rzeczkę, pięknie pofalowane pola, krętą, polną dróżkę, po której rzadko ktoś się poruszał. W oddali widać też było pałac dawnych właścicieli tych ziem, a także niewielki domek moich dziadków. Na szczycie wzgórza, tuż pod lasem, zawsze było spokojnie i ciepło. Lubiłam tam chodzić, nigdy nie spotkałam tam innego człowieka.
Na wzgórzu byłam tak wiele razy, że niechcący, odkryłam z niego inny, zupełnie nieoczekiwany widok. Żeby go zobaczyć, trzeba było wejść w las, stanąć w odpowiednim miejscu i spojrzeć między drzewami w stronę przeciwną niż nasza wieś. Drzewa trochę przeszkadzały, ale i tak można było dostrzec widok na sąsiednią gminę, ciągnący się bardzo daleko, aż po horyzont ginący w oddali, płaskowyż, na którym były pola uprawne, poprzecinane drogami i wsiami.
Jakiś czas temu posiedziałam w bibliotece i poczytałam na ten temat. Okazało się, że moje wzgórze znajdowało się na granicy nie tylko gmin, ale też na granicy dwóch, charakterystycznych dla Lubelszczyzny obszarów przyrodniczych i krajobrazowych. Z jednej strony, tam, gdzie była moja wieś i gmina, teren był pagórkowaty, poprzecinany wąwozami i głębokimi dolinami rzek, zbudowany na ziemiach lessowych, bardzo dobrych dla rolnictwa. Z drugiej strony wzgórza rozpoczynała się rozległa równina, bezleśna, w całości zajęta przez pola uprawne i małe wsie.
W mojej i sąsiednich wsiach znałam każdą dróżkę, ścieżkę i miedzę. Zawsze lubiłam piesze wędrówki, mogłam godzinami chodzić po okolicy. Od wielu lat moim hobby było zbieranie polnych roślin i opisywanie ich. Prowadziłam zielnik, który, z czasem urósł do pokaźnych rozmiarów, obecnie składał się z siedmiu grubych tomów. Umieszczałam w nim fragmenty roślin, ich kwiaty, liście, nasiona, korzenie, wpisywałam ich nazwę, a właściwie trzy nazwy: polską, łacińską i ludową, sporządzałam maksymalnie rozbudowane opisy tych roślin, wszystko, co udało mi się na ich temat znaleźć. Na wyrywki umiałam rozpoznać każdą napotkaną roślinę i opowiedzieć coś o niej. Na wszystkich, którzy mieli okazję się o tym przekonać, robiło to duże wrażenie. Niewiele osób wiedziało jednak o mojej pasji, nie było to wystarczająco porywające hobby, mogłoby zostać odebrane nawet jako dziwactwo, kto wie, może przypięto by mi łatkę zielarki, a nawet wiejskiej wiedźmy, która rzuca czary? Tak mówiłam mojej rodzince, z prośbą o nierozpowiadaniu na prawo i lewo o moich zielnikach.
CZYTASZ
Jak TRZY połówki jabłka. Część Pierwsza.
RomanceJakie to uczucie zakochać się po raz pierwszy w życiu? I to miłością absolutną! Z wzajemnością? Jak przeżywa się pierwsze gorące spojrzenia, przypadkowe muśnięcia, pierwszy pocałunek, dotyk męskich dłoni, pierwszą noc spędzoną z ukochanym chłopakie...