33. Studniówka

82 30 33
                                    

Styczeń 94

AGNIESZKA

Rozmowa z sorem Malinowskim dodała mi sił. Ku ogromnemu zdziwieniu moich rodziców, pojechałam z moim nauczycielem do miasteczka, w którym mieściło się moje liceum. Jeżeli mam pójść na tę studniówkę, to muszę zadbać o fajne towarzystwo. Igor idzie z Baśką, a Grzesiek, z którym się przyjaźnię, ma towarzyszyć Izie, która nie miała kogo zaprosić. Ja też nie pójdę sama, rodzice zapłacili za dwie osoby, szkoda kasy i wolnego miejsca, pójdę z kimś, kto ma wszystko jak należy w głowie!

— Dobry Wieczór! Zastałam Marka?

Z naszej, klasowej "złotej szóstki" to Marek mieszkał najbliżej szkoły, dlatego, razem ze znajomymi, byliśmy u niego nie raz. Jego tata otworzył mi drzwi, bez wyjaśnień weszłam do Marka pokoju i zamknęłam drzwi za sobą. Chłopak był tak zaskoczony, że zamarł na mój widok bez ruchu.

— Cześć Marek. Wiesz, że patrzysz na mnie, jakbyś zobaczył trójgłowego psa? — nie wiem, dlaczego użyłam takiego porównania.

— Sorry, ale tak właśnie się czuję. Nie mogę sobie wyobrazić, co cię do mnie sprowadza?

— Pójdziesz ze mną na studniówkę? — zapytałam bez wstępu.

— Pójdę — odpowiedział bez sekundy wahania.

Uśmiechnęłam się do niego. Jeszcze niedawno, bez skutku, namawiałam go na udział w studniówce. Zawsze odmawiał. Twierdził, że to nie jest w jego stylu, że on nie lubi takich imprez, nie umie tańczyć, nie cierpi całego tego strojenia się, blichtru, podniosłej atmosfery. Teraz nie musiałam go namawiać. Na pewno wiedział o mojej żałosnej sytuacji, jak z marnego filmu melodramatycznego.

— Dzięki, jesteś prawdziwym przyjacielem — powiedziałam, objęłam ramionami jego szyję i uścisnęłam go — Chodź, zabieram cię gdzieś.

Przed Marka blokiem, w swoim aucie, czekał na nas sor Malinowski. Pojechaliśmy z nim pod szkołę, a potem poszliśmy na pola, za miasto, gdzie nikt nie mieszkał. Było ciemno. Nogi grzęzły nam w śniegu. Krzyczeliśmy na całe gardło, z całej siły, najgorsze przekleństwa, co tylko przyszło nam do głowy, aż całkiem zdarłam gardło! Potem leżeliśmy zmęczeni w śniegu. Za jedną rękę trzymał mnie sor, a za drugą Marek. Śmiałam się na głos, a jednocześnie z oczu płynęły mi łzy. Czułam się oczyszczona, szczęśliwa. 


Na studniówkę szłam pełna obaw, z mocnymi postanowieniami, że moje prywatne sprawy zachowam dla siebie, emocje poskromię i nie będę płakała. Już od wejścia wiadome było, że z moich postanowień nic nie będzie. Moi szkolni koledzy powitali mnie tak serdecznie, jakbym wróciła zza grobu, a nie jedynie po tygodniowej nieobecności. Nikt nie ukrywał, ani nie próbował zachować dla siebie, że dokładnie, ze szczegółami wie, co mnie spotkało, byłam przytulana, pocieszana i na wszystkie sposoby zaopiekowana. W sali zawisł duży napis, hasło wieczoru "I don't care too much for money. Money can't buy me love" i okazało się, że piosenka Beatelsów pod tym samym tytułem jest przebojem wieczoru.

Marek, w zakupionym naprędce garniturze, towarzyszył mi i cały czas był tuż obok. Trzymaliśmy się za ręce i tym sposobem wzajemnie dodawaliśmy sobie otuchy. Dzięki temu część uwagi i zainteresowania moich znajomych przeniosła się na niego. Był traktowany niemal jak bohater, który ratuje mnie z trudnej opresji. Wiedziałam doskonale, że nie jest to dla niego komfortowa sytuacja, tym bardziej byłam mu wdzięczna za towarzystwo. Basia z Igorem nie odstępowali nas na krok, w każdej chwili byli gotowi wkroczyć, gdyby tylko zauważyli, że potrzebuję wsparcia, czy pomocy. Trudno wyrazić, jak bardzo byłam im za to wdzięczna.

Powitali mnie również nauczyciele. Usłyszałam wiele ciepłych słów. Czułam się dobrze, znacznie lepiej, niż sądziłam, że w tej sytuacji będę.

Imprezę rozpoczynała część artystyczna i przemówienia oraz podziękowania. Ja, jako ostatnia miałam wygłosić swoją mowę. Nie byłam pewna, czy w tej sytuacji sobie poradzę. Obawiałam się, że emocje wezmą górę, że wzruszenie nie pozwoli mi powiedzieć wszystkiego, co chciałam.

Postanowiłam nieco zmodyfikować przygotowany wcześniej tekst mojego wystąpienia. Z jednej strony nie chciałam uprawiać publicznie prywaty, ale z drugiej strony, nie mogłam, choćby jednym słowem, nie podziękować wszystkim za wsparcie, które otrzymałam.

Przede wszystkim jednak musiałam zmodyfikować przemówienie, bo ostatnie dni zweryfikowały znacznie moje zdanie na zasadnicze, życiowe sprawy. A moje przemówienie właśnie na tym było oparte. Ostatnio odczułam na własnej skórze, że nikt nie zna dnia, ani godziny, kiedy szczęście może się od niego odwrócić. Nic, ani dobra wola, ani nawet najlepsza postawa na co dzień, nie są w stanie uchronić nikogo przed krachem, bólem, niesprawiedliwością. Są bowiem zdarzenia, na które zwyczajnie nie mamy wpływu! Nie można się przed nimi zabezpieczyć, uchronić, ani tym bardziej na nie przygotować. Zrozumiałam, czym jest palący wstyd, prawdziwie głęboki smutek, ale też wdzięczność. Dowiedziałam się, że można być jednocześnie słabym i silnym.

Miałam też okazję przekonać się, czym w praktyce jest siła przyjaźni i co oznacza otrzymać wsparcie, nie oczekując tego, nawet nie spodziewając się. Tych kilka dni spędzonych pod kocem w łóżku pozwoliło mi przekonać się, że zawsze warto dawać z siebie tak dużo, jak można, ale trzeba też umieć przyjmować to, co inni chcą nam dać. Nie warto zamykać się na innych, czasami trzeba umieć pozwolić sobie pomóc. Przekonałam się, że w szkole znalazłam prawdziwych przyjaciół i to zarówno wśród kolegów i koleżanek, jak i wśród nauczycieli. Nigdy nie zapomnę tego, co zrobili dla mnie ludzie z mojego liceum w tych najtrudniejszych dniach mojego życia!

Zmodyfikowałam więc moje przemówienie i powiedziałam to wszystko, chociaż głos mi się łamał i wiązł w gardle, momentami łzy płynęły mi po policzkach. Nie tylko ja się rozkleiłam. Moje przemówienie miało być lekkie, wesołe i mam nadzieję, że takie w dużej części było, ale była w nim część wyciskająca łzy z oczu.

Zaraz po nim i po polonezie, którego tańczyłam z Markiem, rozpoczęła się zabawa. Wszyscy moi przyjaciele i znajomi, każda para, która była na studniówce, po kilku pierwszych taktach piosenki, podchodziła do mnie i Marka, żeby wymienić się partnerami i zatańczyć z nami. W moich stronach taka zabawa nazywa się tańcem odbijanym. Dzięki temu tańczyliśmy ze wszystkimi ludźmi z liceum. Usłyszałam całe mnóstwo komplementów od znajomych i nieznajomych chłopaków. Mimo że nie chciałam w tym dniu myśleć o Michale, ludzie, z którymi tańczyłam, nie mogli się powstrzymać i mówili o nim, że jest on frajerem, idiotą, jakiego świat nie widział i powinno się mu współczuć.

Zostałam wybrana królową balu i razem z sorem Malinowskim, który został królem, tańczyliśmy taniec w tekturowych koronach na głowie. Na przemian śmiałam się i płakałam. To niewiarygodne, ale tamtego dnia czułam się naprawdę szczęśliwa.

Jak TRZY połówki jabłka. Część Pierwsza.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz