4. Lidka

611 83 151
                                    

Kochani 😈 poznajmy Liczi 😘 o ile macie powiadomienie 😞

✨✨✨

Teraźniejszość

Pierwszy raz od dawna, nie potrafię uspokoić ciała, ani umysłu. Jakby czas, który się wydarzył był „doesn't matter", bo to co „matter" odeszło wraz z nim. Pierdolonym Klaudiuszem Hankiewiczem!

Do samochodu wchodzę nabuzowana i zamykam drzwi z porządnym pierdolnięciem, aż oczy przymrużam od hałasu, jaki powoduję. Nie cierpię tego stanu, nie akceptuję w sobie tych emocji!

Lidka, ogarnij dupsko, zaraz się wypierdolisz na prostej trasie, a nie taki ma być koniec tej historii. Jesteś silna, jesteś twarda, a on... Jest jedynie przeszłością!

Lecz gdy w pieprzonym radiu, padają pierwsze nuty Kartky „A ja chciałem tylko na chwilę pokazać Ci swoje niebo. Ty wiesz, Ty wiesz. To tylko niebo, które jest tam gdzie chcesz. Ja też", zatrzymuję auto przed samym węzłem IV obwodnicy, wrzucam jałowy bieg, wyskakuję zza kierownicy. Drzwi od ukochanej Hondy zostawiam otwarte, by ponownie nie poranić własnego auta. Rozpoczynam krążenie wokół, przykładam przedramię do ust, zaciskam zęby na skórze, przymykam oczy i spadają pierwsze łzy.

Ależ ty jesteś żałosna w tej chwili! Jeszcze się porycz przez niego, dajesz, Lidka, dajesz! Wyj, kurwa, przez faceta, przecież to takie normalne, że aż trywialne!

– I chuj! – mówię sama do siebie i pociągam nosem. – I cały, jeden wielki, kurwa, chuj, że jestem żałosna – szepczę między kolejnymi próbami powstrzymania płaczu. – To tylko niebo, które nie istnieje.

Spuszczam głowę, opieram dłonie o maskę samochodu, robię kilka długich wdechów, powolnych wydechów. Bosze, nie opanuję się, nie mogę tego w żaden sposób w sobie uspokoić!

Dzwoniący telefon, dekoncentruje mój proces autodestrukcji. Podchodzę do otwartych drzwi, nachylam się nad kokpitem i chwytam za aparat.

– Antonio – szepczę, by nie wyczuł, że płakałam.

– Lidio – wita się w podobnym stylu, po chwili śmieje się w głos. – Wiesz kogo brakuje dziś na magazynie?

Nie musisz, kurwa, mówić!

– Papy smerfa? – pytając, odgryzam się.

– Ciebie – wypowiada z ledwością. – Nie ogarniam bez listy, a jak poproszę Krisa, to mi skopie dupę – warczy. – Jakiś nerwowy jest.

Kris, nerwowy? Ty żałuj, że mojego brata nie poznałeś!

– Prawie dojeżdżam – odpowiadam, wskakując ponownie do auta. – Dosłownie, pięć minut, jestem na Krakowskiej.

– Ale, już w Wieliczce?

– Nie, kurwa, w Poznaniu! – przedrzeźniam go. – Pięć minut – powtarzam i się rozłączam.

I faktycznie, podjeżdżam na Do Świdówki, a tam dwa busy, jedna ciężarówka, wszystko na rosyjskich blachach, oho... czyli „работаем до завтра"! Albo napierdalajem!

Wyskakuję z auta, podbiegam i mało co się nie wypierdalam, biegnąc po schodach obok rampy, aż mielę przekleństwo pod nosem. Z hali wyskakuje dziewczyna, przez co się muszę jej złapać, bo jeszcze moment, a walnę o glebę, aż się ziemia zatrzęsie. Laska zakrywa usta dłonią i mamrocząc, przeprasza, po czym zbiega po schodach. Patrzę się na nią jeszcze przez chwilę, w końcu ruszam, zmierzyć się z rzeczywistością dnia jebanego.

– Pomóż! – Antek, idąc w moim kierunku, przytwierdza dłonie do policzków i przeciąga po nich palcami, aż mu widać białko w gałkach ocznych.

8. KTO KOGO BARDZIEJOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz