6. Hańcza

581 93 109
                                    

Zwierzenia Hańczy ciąg dalszy 😎

✨✨✨

Teraźniejszość

Biorę kolejny łyk piwa i mało co nie parskam śmiechem, gdy Lusi siedzi z rozdziawioną buzią. Czy ona mi nie wierzy?

– Długo jej nie bzyknąłeś? – dopytuje jakby odzyskała możliwość mowy.

– Zależy co uznajesz za „długo".

Lusi przewraca oczami i się czerwieni. Prycham i kręcę głową.

– Widzisz, widzisz! – Wskazuję na nią palcem. – Znałaś Przemo ile czasu?

– Ponad rok – szepcze onieśmielona. – Ale, jak mu zaproponowałam symulację związku, to stało się to zaraz po wyjściu ze szpitala, zaraz...

– Tuż przed tym, jak wyjechał wkurwiony do Marcela – dokańczam za nią i wzruszam ramionami, jak mierzy mnie wzrokiem. – Mówiłem, że mu się blender we łbie zagnieździł, skoro spierdolił od ciebie, ale wtedy przyjęłaś to za złą monetę.

– Bo miałeś pretensje, że chcę jechać do Gawrońskich – zaperza się.

– Zawsze mam – szepczę, uśmiechając się krzywo i przystawiam szyjkę butelki do ust. – Przeżywam to inaczej, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić. Nie zrozumiesz, bo byłaś inaczej chowana. Dla mnie, jeśli ktoś, kogo mamy chronić, ucieka od opiekunów do ludzi, którzy nakazali nam ochronę, to tak... – cmokam szukając słowa – jakbyśmy zawiedli na drodze dania ci tego, czego potrzebujesz.

– Nie ufałeś mi – odpowiada z wyrzutem.

– Bardzo długo – szepczę i biorę kilka łyków piwa. – Lecz zrozumiałem, że nie manipulujesz Przemkiem, tylko próbujesz na swój niezgrabny sposób go zmienić.

– To przez tą Lidkę nie ufałeś kobietom – nie stwierdza, ni pyta.

– W dużej mierze – potakuję. – Bo chciałem wszystkiego – wzdycham.

– Szybko poszło? – pytając, robi minę wrednego chochlika.

– To kolejny moment gdzie zapytam: zależy co! Jak wspomniałem, chciałem wszystkiego, a najwidoczniej nie dostałem, skoro nie jestem z nią.

– Więc co się wydarzyło w Paryżu? – stęka zawiedziona. Widzę, że nie rozumie, nie ogarnia, jest za młoda.

– Nic poza tym, że odbyliśmy dwutygodniową randkę, która zakończyła się następnego dnia rano. Gdy Liczi tylko wstała, nakazałem jej spakować swoje rzeczy, pożegnałem się z Bastienem i ruszyliśmy do Polski.

Luiza ponownie patrzy, jakby nie ogarniała sytuacji.

– Czyli zerwaliście ze sobą?

– Nie, bo nawet ze sobą nie byliśmy. Zaproponowałem jej randkę, nie byliśmy parą.

– No dobra – fuka. – Ale zlałeś france, gdy ją odstawiłeś do domu? – dopytuje, lecz zaprzeczam kręcąc głową. – To jak ją ukarałeś?

Unoszę brew.

– Ukarałeś? A miałem za co? – Robię dziubek ustami jakbym się zastanawiał. – Raczej nie miałem. Lecz owszem, karałem ją ciszą. Trasę ponad tysiąc pięćset kilometrów była jedną, wielką ciszą – szepczę, by nadać słowom dramaturgii. – Kilka przystanków na siku i dalej trasa, nawet na nią nie patrzyłem.

– A później?

– Odstawiłem pod dom, otworzyłem bagażnik i podałem jej torby z rzeczami. Odebrała skruszona, lecz się nie odezwała. Po prostu poszła, a ja krzyknąłem: Nara!

8. KTO KOGO BARDZIEJOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz