Rozdział 14- Drogi, które prowadzą do ciebie (Patricia)

27 4 8
                                    

(Patricia)


        Katherine nie mogła dzisiaj mnie odwieźć do domu. Zdarzały się takie dni. Dzisiaj musiała grać pilną panią profesor, siedzącą do późna w szkole, żeby sprawdzić sprawdziany swoich podopiecznych.

        Całe swoje życie przed poznaniem Kate wracałam do domu sama, ale teraz nie mogę tego znieść. Chciałabym się z nią podroczyć, pobawić, wyszeptać do ucha bezwstydne słówka, czy zaciągnąć do siebie na noc... Tyle straconych okazji!

         Myślałam nawet, żeby wrócić do szkoły i czekać, aż skończy, ale przypomniałam sobie ochrzan, jaki ostatnio dostałam... Siedzenie jej nad głową, nie pomoże jej szybciej dokończyć pracy.

          Nie mając nic innego do roboty po drodze, wysłałam jej wiele wiadomości, wyrażających moją rozpacz- głównie były to gify ze smutnymi kotkami, żeby na pewno zrozumiała powagę sytuacji. Niestety pozostawały one nieodebrane.

         Szybko przemierzałam uliczkę za uliczką, aby jak najszybciej zaszyć się w domu. Znajome zakręty nie były dla mnie miłym widokiem, kiedy czułam się samotna. Dotrzeć do domu, zjeść coś i pójść drzemać- główne zadania na pozostałą część dnia.

          Byłam absolutnie zszokowana, kiedy zastałam otwarte drzwi do domu.

         Nie zamknęłam drzwi? Niemożliwe.

         Weszłam do środka.

         ...

         - O? Patricia! Idealnie. Skocz dla nas po kawę, oddam ci pieniądze później.- Usłyszałam damski głos, zanim nawet ściągnęłam buty.

         Przede mną stała moja mama. Starsza o dwa lata, od kiedy ostatnio ją widziałam. Jej włosy były rozpuszczone i potargane, na sobie miała białą koszulę i w pół zapięte spodnie do garnituru. Zauważyła, że się jej przyglądam.

         - Chodzi ci o strój? Mamy konferencję online. Przebieram się. Leć po tą kawę. Dwa powiększone Americana będą w porządku.

           Mój szok minął, skinęłam głową i ponownie wyszłam na zewnątrz.

           Czy powinnam się cieszyć, że ją zobaczyłam?

           Skierowałam się do najbliższej kawiarni. Była dość daleko, dlatego przyspieszyłam tempo swojego chodu.

          Czy normalne dziecko cieszyłoby się z powrotu swoich rodziców?

          Przechodniów takich jak ja było teraz naprawdę niewielu. Za wcześnie, by wracać z pracy i za późno, by wracać ze szkoły.

          Czy dwa lata to naprawdę tak dużo?

         Podeszłam do lady w kawiarni i zamówiłam dwa Americana. Oczywiście powiększone.

          Czy zostaną na długo?

          Zamówienie podał mi młody chłopak. Możliwe, że jakiś student, dorabiający tu po godzinach zajęć.

           Podczas ostatniej wizyty zostali na pięć godzin, a później polecieli samolotem do Indii. Dlaczego pięć godzin? Samolot miał opóźniony lot.

          Spod kawiarni złapałam autobus do domu. Poszczęściło mi się, że akurat miałam bilet i mogłam sobie podjechać.

         Jest mała szansa, że za dwie godziny ich nie będzie. Czy powinnam się z tego cieszyć?

         Wysiadłam na trzecim przystanku i po raz drugi tego dnia wróciłam do domu.

        - Mam waszą kawę- krzyknęłam.

           Teraz dane mi było zobaczyć ojca. Rozmawiał przez telefon. Podszedł do mnie, skinął na mnie głową i zabrał dwa kubki gorącej cieczy. Tak jak mama, był elegancko ubrany.

          Minęłam go w korytarzu i skierowałam się do mojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i osunęłam się po nich na podłogę. Niestety nawet grube ściany mojego pokoju nie zagłuszyły odgłosu stukania w klawiaturę oraz głośnych rozmów telefonicznych.

        Czekałam.

        Za oknem zrobiło się ciemno, kiedy podniosłam głowę z kolan. Musiało być już po dziewiętnastej.

        Wsłuchałam się ponownie w otoczenie. Cisza.

        Zeszłam na dół.

        Nie było ich.

        Po kolei zaczęłam sprawdzać wszystkie pomieszczenia w domu. Żadnych butów, kosmetyków, walizek. Brak jakiegokolwiek śladu życia. Wyjechali.

        - Czy normalne córka powinna się cieszyć, że jej rodzice wrócili do domu po dwóch latach, chociaż na te cztery godziny?- Zapytałam siebie.

       - Bo ja nie potrafię się cieszyć...

         Tam w pokoju... Czekałam tylko na to, by sobie w końcu poszli.



       - Alice? Słuchaj, chyba jestem kompletnie narąbana!- powiedziałam do słuchawki.- Nie mam sił walczyć z tymi teletubisiami dookoła mnie... Za bardzo chwieję się na nogach.

      - Gdzie jesteś?- Usłyszałam.

      - Alice, to strasznie śmieszne! Brzmisz, jak Kate! A Kate nie może wiedzieć, że się upiłam! Ciii!

      - Gdzie jesteś?

     - Na jakimś przystanku, nie wiem jakim... Ale koło mnie jest duży czerwony teletubiś, więc nie przegapisz!

      - Nie ruszaj się stamtąd.

      - Jasne kapitanie, skopiemy wspólnie tym teletubisiom tyłki. To, że mają antenki, nie znaczy, że są lepsze od nas!

         Połączenie zostało zakończone.

         Usiadłam na ławce i upiłam kolejny łyk trunku.

      - Jak tylko Alice tu dojedzie, to cię dopadnę ty czerwona imitacjo kosmity!- Wrzasnęłam w stronę mojego przeciwnika.

      - Bój się!- Dodałam.



     - Patricia!- Obudził mnie głos.

    - Pani profesor? A co pani tu robi? Pani nie powinna się dowiedzieć! Ciii!

    - Mieszkam pięć minut spacerem stąd.

    - Obok czerwonego teletubisia? To twój sąsiad?

    - Przed chwilą do mnie dzwoniłaś Pat.

    - Nie- przeciągnęłam samogłoski w tym słowie- dzwoniłam do Alice...

    - Chodź ze mną- przerwała mi.

    - Nie- ponownie przeciągnęłam- muszę pokonać czerwonego...

       Poczułam mocny ucisk na nadgarstku. Profesor zaczęła iść w jakimś kierunku i wbrew mojej woli ciągnęła mnie za sobą.

     - Lubię silne kobiety... Chciałaby się ze mną pani przespać?- Zapytałam, dobiegając do niej.

     - Pat, przestań.

     - Tak, rozkazuj mi, to cudowne- powiedziałam, dotykając jej biodra.

     - Dzieciaku, zaraz ci przyłożę- wrzasnęła.

I want you to be hereOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz