X

911 22 0
                                    

*dobra wiadomość - wracam do regularnego wstawiania rozdziałów

zła wiadomość - kontynuacja rozdziału dopiero za dwa tygodnie :)*


Catelyn zacisnęła nerwowo palce na trzymanych kartkach papieru, przemierzając niekończące się korytarze rezydencji. Powtarzała sobie w głowie trasę, którą chwilę wcześniej przekazała jej Isabelle.

Na piętrze, po schodach od razu w lewo, trzecie po prawej drzwi do łącznika, potem do samego końca aż...

Masywnych czarnych drzwi na końcu korytarza po prostu nie dało się przeoczyć. Cate zwolniła tempo, starając się unormować przyspieszony oddech i walenie serca w jej klatce piersiowej. Przecież nie miała się czym stresować, na pewno nie musiała się niczego bać. Przez cały tydzień jaki spędziła w tym miejscu, Anthony i Isabelle nie zapewnili jej nic innego niż poczucie bezpieczeństwa i komfortu.

Rozejrzała się po ścianach, zatrzymując wzrok na jednym z wiszących obrazów. Mogła by zawsze podejść do niego kiedy indziej, w bardziej odpowiednim momencie, kiedy akurat byłby obok... Ale stojąc już u swojego celu, nie potrafiła się wycofać. Wzięła ostatni uspokajający głęboki wdech i zapukała.

Przez parę sekund ciszy, które równie dobrze mogły trwać całą wieczność, Catelyn zastanawiała się czy jakimś cudem zabłądziła, albo może nie zastała mężczyzny w jego domowym biurze. W chwili, w której już miała się obracać, aby jakoś znaleźć drogę z powrotem w tym ogromnym gąszczu poplątanych korytarzy, Anthony otworzył drzwi i stanął w progu.

– Mówiłem, że miało to być załatwione na wczoraj. – Jego ostry ton zbił dziewczynę z tropu, ale szybko zauważyła, że nie mówił do niej. Rozmawiał przez telefon, prawdopodobnie załatwiając jeszcze jakieś sprawy związane z pracą. Nie wiedziała czym dokładnie zajmował się Anthony, ale jednego była pewna, praca pochłaniała znaczną część jego dnia i czasu wolnego.

Uśmiechnęła się przepraszająco i chciała po cichu odejść, nie przeszkadzać mu, ale mężczyzna szerzej otworzył drzwi, gestem dłoni zapraszając ją do środka.

– Nie obchodzi mnie kto miał to zrobić – warknął do telefonu – Jeżeli przez ciebie stracimy ważnego klienta, ty za to odpowiesz.

Catelyn wzdrygnęła się na ton jego głosu - surowy, władczy i nie znoszący sprzeciwu. Jeszcze nigdy go takiego nie słyszała. Nie jej wina, że jej cipka zapulsowała na jego niskie, gardłowe warknięcie. Z lekko opuszczoną głową i zarumienionymi policzkami przekroczyła próg.

Biuro było proste - biurko z dwoma monitorami i laptopem, mała kanapa, parę regałów po brzegi wypełnionych książkami, skoroszytami i segregatorami. Podobnie jak w reszcie domu nie panował tu idealny porządek. Zapewne ważne dokumenty walały się po prawie każdej wolnej przestrzeni, dwa kubki po kawie stały na blacie, jeden na parapecie. Tuż obok prawie zasuszonego kaktusa, na widok którego Catelyn się uśmiechnęła. Rozumiała, że ktoś mógł nie mieć ręki do roślin, ale kaktus...

Rzucając ostatnią groźbę i obietnicę, że wróci do rozmówcy za dwa dni, Anthony rozłączył się, odkładając telefon na biurko. Oparł się o nie dłońmi, zwieszając głowę i biorąc dwa głębokie wdechy i wydechy. Potem, jak gdyby nigdy nic, uniósł wzrok na Catelyn, stojącą niepewnie na środku pomieszczenia. Wyraz jego twarzy był pogodny, choć nie zniknął z niego jeszcze cały stres.

– Przepraszam, że byłaś tego świadkiem – powiedział, podchodząc do niej bliżej.

– Praca? – zapytała. Nie przeszkadzało jej odsunięcie prawdziwego tematu rozmowy na później. Najlepiej na nigdy.

Good kitten [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz