ROZDZIAŁ 38 - Kwiatuszku. Pov: Emily

55 4 0
                                    

Stoję na lotnisku i płaczę. Charlie nie przyjechał. Kurwa, najważniejsza osoba w moim życiu, nie przyjechała, żeby pożegnać się ze mną, najprawdopodobniej na zawsze. Kelly cierpliwie stoi koło mnie, jednak już trzeci raz mówi, że trzeba już iść żebyśmy się nie spóźniły.

- Emily, już czas. Trzeba iść, żeby zdążyć odłożyć jeszcze bagaże do luftu. – mówi, po raz kolejny.

- Proszę, poczekajmy jeszcze chwilę. Chcę się z nim pożegnać. – Odpowiadać pociągając nosem. Blondynka wzdycha i przytula mnie, odsuwając na bok nasze walizki. Nie przejmuję się, że łzami plamię jej piaskowo-żółtą sukienkę i ona też chyba nie zwraca na to zbytniej uwagi.

Moi rodzice też nie przyszli. Kiedy wychodziłam z domu, w przestrzeń krzyknęłam pożegnanie i skinęłam głową pani Brown. Może nigdy jej nie zaakceptowałam, ale szanowałam jej pracę.

Jeśli od poznania Charliego, czegokolwiek się nauczyłam, to tego, że można zabrać mi cząstkę mojego serca, odciąć od szczęścia, namieszać w głowie. Ale miłości nikt mi nie zabierze. Da się znienawidzić kogoś, kogo się kochało. Ale jeśli miłość ta, była prawdziwa, nawet nienawiść jej nie zepsuje. Tylko lekko naderwie. Można mnie pospieszać, poprawiać, mieć wymagania, czegoś ode mnie oczekiwać. Ale nauczyłam się, akceptować to że jestem zarówno tylko i aż człowiekiem. Nie da się mnie zaprogramować tak, abym była perfekcyjna. Czym w ogóle jest perfekcja? To sprostanie czyimś wymaganiom? To posiadanie każdej umiejętności, talentu, zdolności? Tego niestety nie wiem. Ale wiem, że ona jest po prostu nieosiągalna, choćbyśmy nie wiadomo jak się starali. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zauważ jakąś lukę, błąd, pomyłkę. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał coś poprawić.

Nie jestem ideałem. Charlie też nim nie jest. Ale jest mój. I choćby dzieliły nas tysiące kilometrów, nigdy nie pozwolę zapomnieć sobie, koloru jego oczu i czekoladowego smaku jego ust. Bo tak smakował Charlie Williams. Czekoladą. I już od naszego pierwszego pocałunku, w jego mieszkaniu, stał się on moim ulubionym smakiem.

I wtedy go zobaczyłam. Biegł przez halę odlotów, prawie zdeptał jakąś starszą, niską panią. Natychmiast oderwałam się od Kelly i z ogromnym uśmiechem czekałam aż porwie mnie w ramiona. Nagle zobaczyłam jednak, że za nim truchta ktoś jeszcze. Kurwa, nie wierzę.

Pani Evens.

Te cztery miesiące, pamiętam jak przez mgłę. Bardzo dużo się uczyłam, bo przecież pomimo wszystkiego, co działo się w moim życiu, musiałam skończyć studia i zdać egzaminy. Praktycznie każdą wolną chwilę spędzałam z Charlie'im, musieliśmy nadrobić stracone miesiące. Sporo czasu spędzałam na rozmowie z Kelly. Wiedziałam że nie mogę być na nią zła, to były plany moich rodziców, a ona była tylko kolejną marionetką w ich teatrzyku. Co do rodziców, rozmowy z nimi ograniczałam do minimum. Wymienialiśmy się podstawowymi grzecznościami, typu ,,Dzień Dobry", kiedy mijaliśmy się w kuchni, czy ,,dziękuję", kiedy któryś z nich, raczył podać mi chusteczki, z drugiego końca stolika. Z panią Brown nie rozmawiałam wcale. Każdy zwrot grzecznościowy zastępowałam skinieniem głowy.

Jednak pomimo tych wszystkich czynności, najwięcej myślałam. Myślałam i tęskniłam. Za ludźmi i samotnością, za zimą i ciepłym sierpniem, za spaniem i dziennym funkcjonowaniem. Miałam w sobie pełno sprzeczności, które starałam się powoli uporządkowywać. Ale najbardziej i tak tęskniłam za panią Evens. Przez ten cały czas, to właśnie ona miała najwięcej miejsca w moim sercu, a po jej odejściu, czułam się jakbym straciła jakiś fragment siebie. Tęskniłam za tym jak było kiedyś.

Po jej odejściu zamknęłam pewien rozdział w moim życiu. Wielokrotnie myślami wracałam do tego uścisku na schodach i od czasu do czasu w uszach nadal dźwięczały mi jej słowa.

,,Do zobaczenia, panienko."

Wiele razy zastanawiałam się, czy chciałabym wrócić do tamtego etapu w moim życiu. Często w to wątpiłam, jednak kiedy zobaczyłam panią Evens, we własnej osobie, nie pragnęłam niczego innego.

Kiedy już się uściskaliśmy, płakałam i ja, i pani Evens, i Charlie. Kelly, chyba nie chcąc nam przeszkadzać, stanęła kilka metrów dalej. Wiedziałam, że mam niewiele czasu, dlatego korzystałam z każdej sekundy.

- Jak nazwałbyś naszą historię? – zapytałam przez łzy, zwracając się do Charliego.

- Krzykiem. I ciszą. – odparł po chwili zastanowienia.

To zdanie dało mi do myślenia. U Charliego, w domu, wieczne krzyki, wulgaryzmy, czy nawet rękoczyny były normą. Jednak ja wychowywana byłam w absolutnej ciszy. Nagradzana spokojem, karana ignorancją. Miał rację.

- A teraz leć kwiatuszku. I pamiętaj. Kiedy nie masz siły krzyczeć, zacznij szeptać a świat wreszcie cię usłyszy. – i zbliżając swoją twarz do mojej ucałował moje wargi. To zdanie dało mi wiarę. Wiarę, w lepsze jutro.

Bo choć teraz po raz ostatni składałam pocałunek, na czekoladowych ustach miłości mojego życia, źródła szczęścia, nadziei i zaufania, to wiedziałam, że jest dobrze. W końcu musiało być.

- Kocham cię. Kwiatuszku. – szepnął Charlie i ostatni raz złączył nasze usta w najpiękniejszym pocałunku, jaki dane mi było przeżyć.

***

Nienawidziłam pożegnań. Zawsze uważałam że nie ma sensu czegoś rozpoczynać, skoro jest wyznaczony termin zakończenia, i jest on tak bliski.

Jednak to zakończenie było tak ogromnym ciosem w serce, że niemal się tam przewróciłam. Bo żegnałam się raz na zawsze, z kobietą która pokazała mi jak kochać i z chłopakiem którego pokochałam. Żegnałam się z ludźmi, którzy pokazali mi, że perfekcja nie ma wyznaczonej granicy. Ja nie byłam ideałem. Oni też nie. Ale oni to akceptowali, a ja nie sądziłam że kiedykolwiek też uda mi się to zrobić. A jednak, stałam tam i tak cholernie mocno płakałam. Mój szloch zwrócił uwagę wielu osób stojących wokół, a niektórzy pracownicy lotniska tylko przewracali oczami. Ot, kolejna laska która żegna się z bliskimi. Ale oni nic nie wiedzieli. Zresztą, nie musieli wiedzieć.

Ból który zalał moje serce, podczas ostatniego uścisku, był praktycznie nie do zniesienia.

- Żegnaj kwiatuszku. – do mojej głowy dobiegł tylko praktycznie niesłyszalny szept, kiedy wjeżdżałam zapłakana po ruchomych schodach. Oparłam głowę o ramię Kelly, a ona pogładziła mnie po włosach.

Krzyk. I cisza.

_______________________________________

Japierdole. Pomimo, że został jeszcze jeden rozdział i epilog to myślę że i na tym rozdziale mogłabym postawić ostateczną kropkę z napisem ,,KONIEC".

Chociaż tak ostatecznie pożegnać się chce z bohaterami pod epilogiem, to i tutaj mam kilka słów do powiedzenia.

Najbardziej na świecie dziękuję wam. Wszystkim którzy to czytają i wiem sporo więcej osób tę książkę czyta, niż zostawia po sobie jakiś ślad, komentarz, gwiazdkę. Proszę zostawcie coś po sobie w epilogu.

To dzięki wam wierzyłam że historia którą od jakiegoś czasu miałam w głowie, może komukolwiek się spodobać.

Chociaż jestem świadoma kilku jak nie kilkunastu chociażby logicznych błędów w tej książce, nie mam zamiaru ich poprawiać.

Życie jest pełne błędów, więc czemu książka, tak do bólu pokazująca realia życia młodych ludzi, ma być perfekcyjna?

Kocham was, a epilog już dwudziestego PIĄTEGO marca💓💓💓

Shout and WhisperOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz