9

56 10 0
                                    

Jestem na lotnisku. Czuję, jakby serce miało mi wyskoczyć w piersi. Jakiś mężczyzna przez przypadek się o mnie ociera ramieniem, a ja odskakuję przerażona. Rozglądam się w tłumie, próbując wypatrzeć moją matkę, o ile pamiętała, aby odebrać mnie z lotniska. Znając ją, to mogłabym się spodziewać wszystkiego.

– Brooklyn! – słyszę z oddali wołanie.

Zastanawiam się, czy to do mnie, bo przecież nie jestem jedyną Brooklyn na tym świecie. Rozglądam się jeszcze raz dookoła. W końcu dostrzegam matkę. Podchodzę do niej i uważnie jej się przyglądam. Wygląda jakoś inaczej. Widać, że wżeniła się w pieniądze. Mam wrażenie, że jakieś zabiegi medycyny estetycznej były grane, bo twarz jej się zmieniła. Nie mam wiele czasu na jej ocenianie, bo zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku. Cała się napinam na to niespodziewane naruszenie mojej strefy komfortu. Nigdy nie miałam z tym problemu, ale po ostatnich wydarzeniach nie bardzo mi to pasuje. Szybko się od niej odsuwam.

– Cześć, mamo – mówię nieco sztywno, moje słowa chyba ją ranią, bo się krzywi.

– Brooklyn, tak się cieszę, że tu jesteś. Naprawdę.

Niemal prycham na jej słowa. Cieszy się? To gdzie była wcześniej? Gdzie była, kiedy jej potrzebowałam?

– Nie patrz tak na mnie. Wiem, co ci chodzi po głowie. Dobrze wiesz, że nie ułatwiałaś mi tej decyzji, a ostatnim razem, jak rozmawiałyśmy, twierdziłaś, że świetnie sobie radzisz. Uznałam, że nie potrzebujesz mnie już więcej w życiu.

Ciężko wzdycham.

– Możemy jechać do ciebie do domu? Nie chcę przeprowadzać tej rozmowy na lotnisku...

– Oczywiście. Kierowca czeka.

Znów walczę, aby nie prychnąć. Kierowca? No oczywiście, przecież poślubiła jakiegoś milionera. Nie wiem, jak jej się to udało.

Pomaga mi z moimi bagażami i razem maszerujemy ku wyjściu z lotniska. Ku mojemu nowemu życiu. Podobno będzie lepsze.

W aucie nie odzywam się do matki ani słowem, jestem pogrążona we własnych myślach. Zastanawiam się, co robi Hunter. Napisałam mu, że doleciałam, ale nie odpisał mi na wiadomość. A może to by było na tyle? Pomógł i każde idzie w swoją stronę? Sądziłam, że coś nas przyciągało do siebie. Najwidoczniej bardzo się pomyliłam w ocenie tego wszystkiego.

Wsiadamy do auta, bagażami zajmuje się kierowca.

– Dzień dobry, jestem Brooklyn – przedstawiam się mężczyźnie, bo przecież tak wypada.

– Dzień dobry, panienko. Jestem Miles, miło mi panienkę poznać – odpowiada mężczyzna.

Krzywię się na ten cholernie formalny ton. Nie lubię i nie przywykłam do takiego.

– Proszę, wystarczy Brooklyn albo Brooke.

Miles kiwa głową na znak, że zrozumiał. Chociaż coś mi mówi, że i tak nie zastosuje się do mojej prośby.

W aucie panuje grobowa cisza. Matka mi się przygląda, ale nic nie mówi. Ja również nie czuję potrzeby, aby z nią porozmawiać. Potrzebowałam tego wcześniej, dużo wcześniej, ale jej nie było, a później, już było za późno.

Non stop spoglądam na swój telefon z nadzieją, że Hunter napisał, ale nic takiego się nie dzieje. Czyli naprawdę mnie olał.

– Czekasz na jakąś wiadomość, że tak ciągle patrzysz w telefon? – pyta nagle matka, a ja na nią spoglądam.

– Czekam aż znajomy się odezwie.

– Mogę ci dać pewną radę? Wiem, że pewnie nie chcesz ich ode mnie słyszeć i całkowicie to rozumiem, ale jeśli mogę... Skoro musisz czekać aż ktoś się odezwie, to znaczy, że nie jest wart twojego czasu. Gdyby mu zależało to by napisał.

Wiem, że ma rację, ale jednocześnie chciałabym, aby jej nie miała. Cholernie mnie to wkurza.

Dojeżdżamy wreszcie pod dom, czy też raczej pod ogromną posiadłość. Nie spodziewałam się takiego... pałacu. Chyba inaczej nie można tego nazwać. To wszystko jest ogromne, czuję się tu cholernie nie na miejscu. Nie pasuję do tego świata, chociaż jeszcze nie wysiadłam z samochodu.

– Coś się stało? – pyta mnie matka, jakby wyczuwając moją zmianę nastroju.

– Nie.

Nie odzywa się już więcej. Samochód staje. Otwieram drzwi i idę po swoje bagaże. Oczywiście Miles też po nie idzie. Nie chcę się z nim kłócić, ale potrafię to sama zrobić. Jednak już nic nie mówię. Pozwalam mu, bo chcę jak najszybciej znaleźć się w środku, położyć się na kanapie w pokoju gościnnym, czy gdzie tam będę miała spać.

– Przygotowaliśmy dla ciebie pokój. Możesz go urządzić tak, jak tylko będziesz chciała, na razie wstawiliśmy tam toaletkę, o której marzyłaś jako dziecko i łóżko z dużą metalową ramą i baldachimem, bo też mnie zawsze o takie prosiłaś...

Gdy moja mama to mówi delikatnie się uśmiecham. To bardzo miłe z jej strony, że spełnia moje marzenia z dzieciństwa, ale nie mam już dziesięciu lat i nie potrzebuję tych rzeczy. Chciałam, żeby była obok, gdy najbardziej jej potrzebowałam, jej i jej wsparcia. Mam do niej ogromny żal, że zostawiła mnie w takim momencie.

– Dziękuję.

– Jutro też przyjedzie do ciebie terapeuta. Nie wiem, co się dokładnie wydarzyło, ale wspominałaś, że coś złego. Postanowiłam, że może terapia ci pomoże.

– Dlaczego podjęłaś taką decyzję beze mnie? Nie idę na żadną terapię.

Wkurza mnie tymi słowami. Jak śmie podejmować takie decyzje bez konsultacji ze mną? Nie jestem dzieckiem i nie ma prawa decydować za mnie. Okej, jestem jej wdzięczna, że przyjęła mnie pod swój dach, ale to jest przesadą.

– Skarbie, martwię się o ciebie. Pamiętasz, co stało się ostatnim razem? Wtedy też mówiłaś, że nie potrzebujesz terapii, a obie dobrze pamiętamy, co się wydarzyło kilka dni później...

– Musimy do tego wracać? To było sześć lat temu...

– Pięć. Pamiętam to do dziś, gdy tylko zamknę oczy...

– Mamo! Nie chcę do tego wracać, naprawdę.

Staram się odgonić myśli od tamtych wydarzeń. To był cholernie mroczy czas w moim życiu mimo tego, iż miałam zaledwie czternaście lat. Po co ona do tego wraca akurat teraz? To są zupełnie dwie różne sytuacje i ja jestem innym człowiekiem niż byłam kiedyś. Wtedy byłam dzieckiem, zagubionym, samotnym i przestraszonym dzieckiem. Rodzice się non stop kłócili, tata pił i bił mamę, wszystko to widziałam. Bałam się, że w końcu i mnie się dostanie... Później poznałam „znajomych", którzy pomagali mi się odstresować, jeśli można to tak nazwać.

– Przepraszam, po prostu nie chcę znów przez to przechodzić...

– Ty nie chcesz? Dlaczego zawsze musisz myśleć o sobie? Zresztą, nieważne. Możesz mi pokazać, gdzie będę spać?

Kiwa jedynie głową. W ciszy idziemy do mojego nowego pokoju, a Miles podąża za nami niczym duch. Upieram się, aby pomóc mu z jedną z walizek.

Wchodzę do pokoju. Faktycznie, przy jednej ze ścian stoi ogromna toaletka, na której jest też kilka różnych kosmetyków. Założę się, że są droższe niż wszystkie razem wzięte, które ze sobą przywiozłam.

– Jakbyś czegoś potrzebowała, będę na dole. Pokazać ci, gdzie jest kuchnia?

– Poradzę sobie. Dziękuję.

Zaczynam ją ignorować, bo chcę, aby już poszła. W końcu łapie aluzję i wychodzi. Wreszcie zostałam sama. Nie wiem, czy się z tego cieszyć, czy raczej czuć przygnębienie.

FrienefitsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz