rozdział 10

75 9 3
                                    

Nazajutrz rzeczywiście przyszła terapeutka. Początkowo nie chciałam z nią rozmawiać, ale po jakichś piętnastu minutach, nie wiem, jak to zrobiła, lecz otworzyłam się przed nią tak, jak jeszcze przed nikim. Dużo płakałam, ale opowiedziałam jej całą swoją historię ze wszystkimi szczegółami, o jakich nie wspominałam nikomu. Nawet Hunterowi. Umówiłyśmy się na kolejną sesję, w poniedziałek. Poprosiłam ją o to, by nie powtarzała mojej matce niczego z naszej rozmowy. Wiem, że teoretycznie obowiązuje ją tajemnica lekarska, ale wolałam mieć pewność. Nie chcę, by cokolwiek wiedziała, dopóki sama jej nie powiem. Na zaufanie trzeba sobie zasłużyć, a ona je dawno u mnie straciła.

– Jak rozmowa? – pyta matka, gdy wspólnie jemy obiad.

Nie jestem specjalnie głodna, lecz coś zjeść powinnam. Nie chciałam siadać z nią i Williamem. Dziwnie się czuję w jego towarzystwie. Nie znam go.

– Jak ci się podoba okolica, Brooklyn? – pyta mężczyzna, a ja na niego spoglądam.

– Nie wiem, bo nic nie widziałam. Siedziałam w pokoju, jakbyście nie zauważyli. – Jestem trochę uszczypliwa.

– Melisso, może wybierzecie się z Brooklyn na wycieczkę po okolicy?

– Nie mam ochoty.

– Chodź, pojedziemy na zakupy, żebyś mogła urządzić sobie pokój i pokażę ci kilka świetnych plaż... Oprowadzę cię, byś poznała trochę okolicę. Będzie fajnie.

– Nie mam ochoty...

– Mój syn niedługo powinien wrócić, bo wraca do miasta, może z nim byś chętnie pozwiedzała?

Naprawdę? William zamierza zrobić ze swojego syna moją opiekunkę? Nie potrzebuję niańczenia. Jestem dorosła, poradzę sobie. Zawsze sobie radziłam, gdy matki nie było obok.

– Jeśli będę chciała zwiedzić okolicę, to sama się wybiorę.

Moja matka zwiesza głowę, dostrzegam w jej oczach łzy. Kurwa, może nie powinnam być do niej aż tak ostra... Stara się, a ja jestem wredna, zamiast choć odrobinę docenić jej próby nawiązania ze mną więzi...

– Przepraszam. Mamo, chętnie wybiorę się z tobą na zakupy – mówię, chociaż słowa z trudem przechodzą mi przez gardło.

Twarz matki delikatnie się rozświetla.

– Świetnie, zatem nie ma czasu do stracenia i tak będziemy stały w korkach, a mamy sporo sklepów do odwiedzenia.

Kobieta klaszcze w dłonie, a ja przewracam oczami. No tak, Melissa w swoim żywiole. Może robić zakupy bez ograniczeń, w końcu William za wszystko płaci.

– Weźcie ze sobą kierowcę – mówi mężczyzna składając czuły pocałunek na czole mojej matki.

– Dziękuję Willie, ale chcę pobyć sama z córką. Pojedziemy Rangem, żebyśmy mogły tam zmieścić dużo zakupów.

Willie? Jakoś nie pasuje mi takie zdrobnienie do tego poważnego mężczyzny. Spoglądam na nich, oboje patrzą na siebie z miłością. Czy to możliwe, że moja matka rzeczywiście go kocha i wcale nie związała się z nim dla pieniędzy? Im dłużej ich obserwuję, tym bardziej wydaje mi się być to możliwe.

Niechętnie wstaję od stołu, idę się przebrać, bo przecież nie mogę jechać w dresach, jak to stwierdziła Melissa. Też mi coś, dres jest najwygodniejszy do dosłownie wszystkiego, no ale nie mogę jej przynieść wstydu. Przewracam oczami, wkładając jeansy i koszulkę. Mam nadzieję, że to zaakceptuje.

– Jestem gotowa.

– Tak idziesz?

– Coś nie tak? Mogę iść nago, jeśli coś ci nie pasuje.

FrienefitsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz