5. Rodzinka. pl

9 0 0
                                    

Abby, wpadła przez okno do swego domu. Zamknęła, je i wleciała do swego pokoju. Już miał dosyć. Ściągnęła że siebie bluze i leżąc na łóżku, wyciągnęła spod niego  niewielki zeszyt, do którego było przyłączony fioletowy długopis.  Otwarła go i zaczęła zapisywać.

dopóki nie zgasną me siły nie wyrzeknę się twojej urody świecie wiecznie szczęśliwy świecie wiecznie młody będę ją brał w swoje serce i razem ze swoją radością prostą jasną jak zorze wielkie ludzi obdzielał na trwałe szczęście

Gdy tylko skończyła, zamknęła zeszyt i położyła, go na swym brzuchu. Zamknęła oczy i  po jej policzku popłynęła łza. Gorzką łza smutku.  Zakrzypały drzwi. Nie ruszyła się. Obstawiała, że to  mama.  Osoba usiadła na krawędzi jej łóżka. Nastolatka nawet się na osobę nie popatrzyła.

- Co cukierku, co się dzieje. - rzekł męski głos.

Abby otworzyła swe załzawione oczęta i przez mgle spojrzała na postać. Wtem, otarła swe zwilgniete policzki i podciągając nosem, wstaneła do pozycji siedzącej i się przytuliła w ogromnym uścisku do mężczyzny.

- Już spokojnie.- powiedział.
Abby czuła się przy nim bezpiecznie. Zapach piernika, wydobywał się z jego włosów. - Co się dzieje? Może coś poradzę?- spytał się. Dziewczyna, milczała przez jakiś czas. Ale i tutaj te milczenie musiało się zakończyć i zacząć mówić. Odsunęła się od taty i spojrzała w jego szare oczy. Jego włosy, były podobne do wujka Williama, co nie raz każdy mógł pomylić jednego brata z drugim.

- Ech...prawie rok temu, zmarła mi najlepsza przyjaciółka.  Znałyśmy się niedługo. Kilka miesięcy . Lecz to sprawiło, że byłyśmy ze sobą bardzo przywiązane. Ale w końcu wszystko, co dobre, szybko się kończy.  - w jej oczach, pojawiły się łzy - Ona zmarła. - wykrztusiła w końcu,  mówiąc cicho. - Wczoraj, spotkałam dziewczynę. Dzisiaj uratowała poraz kolejny moje życie i przez, co zabrało ją na pewno karetka, gdyż słychać można było syreny pogotowia.

Szybko się oparła o swego tatę i morze łez polało się po ubraniu mężczyzny.  Mężczyzna, wziął kocyk i  owinął smutną nastolatkę.  Przytulał ją i zaczął nucić kołysankę. Wtem donośne krzyki wyszły z dołu.

- Abajo ! - nikt nie zareagował na hiszpańskie przywołanie kobiety. - NA DÓŁ!- rykła, gdy była blisko drzwi.

Nikt się nie spodziewał, że takim tempie, ona przyjdzie. Nagle, drzwi otwaryzky się z trzaskiem i w progach było widać, rozgniewaną twarz.

Abby I Tata wstali, jak w wojskowym  szeregu, na baczność. Podnieśli głowy do góry i utkwili wzrok w pobliską ścianę. Pani Amalia, przeszła wzdłuż nich, zatrzymując się przy nastolatce, której oczy były spuchnięte od płaczu. Zapadła martwa cisza. Od czasu do czasu, można było usłyszeć podciąganie nosa czarnowłosej. Pani Amalia spojrzała złowrogo na swego męża.

- Coldon....- zaczęła. Jej głos brzubral barwę, najpotężniejszego zła, jakiego mogła teraz wywołać- ... Dlaczego nasza córka płacze?- spytała spoglądając, swymi brązowymi oczami męża.

- Em..bo, bo, bo...- jąknął.

Nim zdążył, co kolwiek powiedzieć, to w jego kierunku pofruneła z kąta harmonijka. Przedmiot, uderzył sam raz w środek, czoła , że mężczyzna upadł na łóżko Abby.

Nastolatka zrobiła oczy, jak pięć groszy. Było bardzo źle. Ale zamiast widzieć, minę zdenerwowanej rodzicielki, to ujrzała milutką, klasyczną mamę, chwytająca ją za ramiona. Gęsią skórka, przeleciała po jej ciele. Kobieta miłą się spytać , co spowodowało u niej płacz, lecz wtem, pan Coldon podniósł się, opierając o swe ręce z łóżka, pojękiwając, przy okazji z bólu. Pani Amalia widząc, że jej mąż staje, uziemiła go nogą. Robiąc szczęśliwą minę.
Było, tragicznie.

Abby , chwyciła koc i posadziła go na głowie kobiety, zrzucając ją na ojca. Potem, podbiegła do swego kąta, gdzie trzymała instrumenty i wyciągnęła flet.
Zagrała na nim, romantyczną melodię, która była nie do końca poprawną w tej sytuacji.

Gdy Coldon, zdjął z swej żony koc z głowy, ona się zaczerwieniła z nerwów. Ale on wiedział, dokładnie, co zrobić w tej sytuacji. Pocałował swą ukochaną w policzek, a ona spojrzała zdumieniająco na niego. Wtem, mama dziewczyny, pocałowała duszącym pocałunkiem w  jego usta.

Abby, przestała grać na instrumencie, gdyż poczęła na ten widok się dławić śliną. Przez, co  rodzice w momencie, zjawili się obok dziewczyny. Gdy tylko przestała kaszleć, wszyscy ochłonęli. To tylko była ślina, która nie zagrażała, życiu.

- To co? Zejdziemy?- zaproponowała Amalia. Wstaneła z łóżka dziewczyny i wyruszyła w kierunku drzwi.

- Oczywiście. - powiedział rozczulony głos. Gdy tylko Coldon, był w połowie w progu drzwi, zatrzymał się i spojrzał na swą córkę. - Zaraz po jedzeniu, pojedziemy odwiedzić twa koleżankę. - rzekł.

Lecz fiołkowłosa dziewczyna, nie była jej koleżanką. A może jednak?

                            ***
    
Sasha jechając w kartce, doznawając totalne ogłupienie. Nic jej nie dolegało po wypadku. Może tam czuła przez moment ból, ale nie długo. Gdy tylko wstawała z ziemi o własnych siłach, to  już wtedy czuła się dobrze. Ale ratownicy, zadecydowali, aby ją wsiąść do szpitala. 

Takim oto sposobem dziewczyna, próbowała wymyślić jakiś plan, by tylko uciec z karetki.  Ale ruchy miała uniemożliwione, gdyż, każdy najmniejszy,  był monitorowany bacznie, przez ratownika.

Plan nie wypalił. Dojechali do szpitala. A przy szpitalu, Sascha mogła przyrzeknąć, że jej życie było skończone. Próbowała się wywinąć, szarpała się na boki. Pasy ratownicze, które zostały o nią zahaczone, ściskały ją. Jest stracona.

Wjechali na korytarz budynku. Pielęgniarki, chodziły gdzie kolwiek się dało. Jakiś lekarz podszedł do ratowników , a ten podał jakieś papiery. Pięknie, po prostu pięknie.  Powiedziała w swej glowie.  Wjechali na jedną z sal, i posadzili dziewczynę na łóżku szpitalnym.

- To jak się panienka czuję?- spytał robiąc straszna minę pschychopaty.

- Jeżeli pan, sądzi, że podam tak o , z dupy, me dane osobowe, to nie. A i rodzice są za granicą. Wrócą za miesiąc.- odpyskowała oburzona dziewczyna. Skrzyżowała na swej piersi dłonie i odwróciła wzrok w kierunku okna.

Lekarz się podrapał po szyi i wziął stetoskop, by ją zbadać. Dziewczyna, nic nie miała w przeciwiko stetoskowi. To przecież był zwykły przedmiot. Gorzej, jakby to była igła lub co gorsza kroplówka. Po niedługim czasie, doktor wyszedł z sali zostawiając, dziewczynę samą.

Sascha wyskoczyła prędko z siedziska i otwarła okno. Na jej szczęście to było pierwsze piętro. Wystarczyło się dotrzeć do rynny i po niej zeskoczyć w pobliskie krzaki. 

Gdy tylko przyszedł jej pomysł, to usłyszała zbliżające sie kroki.  Ktoś tutaj szedł. Było nie ciekawie. Wyskoczyła przez okno i zeskoczula na rynnę. Chwytając swymi dłoniami, rozgrzanego metalu, sądziła, że puści. I puściła.

Spadając, krzyczała. Miała spadną na asfalt, lecz upadek zamortyzowało, coś ciepłego i miękkiego.

- Moje kręgi.- rzekł ochrypły, męski głos.

Sascha zeskoczyła z mężczyzny. Spojrzała na niego i pomogła mu wstać.

- Przepraszam, najmocniej.

- Sascha?- rzekł żeński głos - co ty robiłaś ? Nie miało ciebie być w...- lecz jej twarz, została zatkana przed blada dłoń.

- Miałam, ale jestem cała, a ja nie mam ochoty siedzieć w wariatkowie.

- Czyli, to jest twoja koleżanka. - stwierdził Coldon.

- A i na szybkiego Tata to Sascha. Sascha, to mój tata.

- Bardzo mi miło. - powiedziała. - dobra, będziemy tak stać?

- Możemy pojechać, zawsze na kebaba.

- Jesteś na diecie.

- No tak...- przytaknął, gdy tylko to usłyszała od swej córki.

- Do parku?- zaproponowała.

- Do parku. - powtórzył mężczyzna.

Transformers °Bumerang°Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz