Rozdział 2 - Wtedy liczył sie tylko ryk silników i zapach benzyny.

6K 166 165
                                    

Grace POV

Czekałam na parkingu szkolnym na swoich wiecznie spóźnionych przyjaciół. Pomimo powolnej zmiany kolorów liści na zewnątrz nadal odczuwalna była przyjemna temperatura. Wyjęłam z torby swój szkicownik i jeden z czarnych długopisów, aby zająć czymś czas.

Rozsiadłam się wygodnie w fotelu kierowcy, włączyłam ulubioną playlistę i zaczęłam szkicować samochody znajdujące się przede mną. Przez przednią szybę swojego auta widziałam migoczące postaci uczniów, którzy spieszyli się na lekcje. W normalnych okolicznościach byłabym teraz jednym z nich.

Po kolejnych pięciu minutach usłyszałam ryk silnika. Spojrzałam w lusterko wsteczne, dostrzegając niebieskiego mercedesa zmierzającego w moim kierunku. Uśmiechnęłam się lekko, rozpoznając od razu pojazd.

Wyjąłam kluczyk ze stacyjki, schowałam niedokończony rysunek i wyszłam ze swojego auta, upewniając się kilka razy czy aby na pewno zamknęłam drzwi.

Zbliżyłam się do miejsca, gdzie zatrzymał się dobrze znany mi pojazd, zobaczyłam wysiadających z niego przyjaciół, którzy zaciekle o czymś dyskutowali. Widząc ich, od razu zapomniałam o swojej irytacji związanej z ich spóźnieniem.

- Kogo moje oczy w końcu widzą. - Zawołałam z entuzjazmem, kiedy dotarłam do swoich przyjaciół. - Dłużej się nie dało?

- Oj już nie dramatyzuj tak, każdemu się zdarza lekko spóźnić - odpowiedział chłopak, kierując się w moją stronę, aby mnie przytulić. - Już się tak nie denerwuj, bo złość piękności szkodzi. Znaczy tobie to..., a nieważne.

Przewróciłam teatralnie oczami i założyłam ręce na klatkę piersiową, zastanawiając się nad jego słowami.

A może miał rację?

Już miałam coś mówić, jednak po chwili dodał.

- Oj no nie złość się iskierko. - Chłopak zarzucił ramię przez moją szyję, a ja odwróciłam wzrok, udając oburzenie. - Przecież żartowałem, znaczy...

- Przeginasz - odburknęłam, próbując rozluźnić uścisk.

Zdawałam sobie sprawę, że się ze mną prawdopodobnie droczy, bo taki właśnie był Philip Caldwell. Arogancki, impulsywny, zawsze z głupimi pomysłami, a zarazem niezwykle inteligentny. Jego osobowość była mieszanką wybuchową. Był jak magnes, który przyciągał uwagę. Jego największą zaletą była lojalność, nieważne co się stało, on zawsze był przy mnie. Jego poczucie humoru potrafiło rozśmieszyć nawet w najtrudniejszych chwilach, a jego szczerość była niezaprzeczalna. Przy nim nawet Las Vegas traciło swój blask.

Ale był moim Philipem i to w tym wszystkim było najważniejsze.

- Staraliśmy się być jak najszybciej, słowo. - Odezwała się rudowłosa, zmierzając w moim kierunku, aby się przywitać. - No może trochę dłużej mi się przysnęło. Dzisiaj Brown miała odpytywać, a mnie przecież nienawidzi. Uznałam, że nie dam jej satysfakcji i się nauczę przed zajęciami. Rano uznałam jednak, że zasada „co nie dopowiem, to do wyglądam" lepiej się sprawdzi, a później zadzwonił Phi i mówi, że potrzebuje mojej pomocy. A to na pewno było ważniejsze niż jakieś budowy liści. Komu jest potrzebna biologia do życia?

Uwielbiałam Kelly. Była moim dopełnieniem. Jej ekstrawertyczna natura doskonale równoważyła mój introwertyzm. Tam, gdzie ja byłam ostrożna i skłonna do analizowania każdej decyzji, Kelly działała impulsywnie. Różniłyśmy się od siebie, tak bardzo, jak tylko dwie osoby mogą się różnić. Jednak kochałam ją za te różnice.

Wraz z Philipem denerwowała mnie jak mało kto. Jednak to właśnie przy nich moje baterie społeczne nigdy się nie rozładowywały.

Byłam przy nich sobą.

Whispers of VictoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz