Rozdział 14 - La mia Rosa.

4K 146 113
                                    

Hejka wszystkim!
Wracam do was po krótkiej przerwie i witam was w pierwszym dniu wakacji!

Zachęcam do zostawienia komentarza i gwiazdki, bo jest to dla mnie bardzo ważne.

Zapraszam również na Twittera i tiktoka :xWildfloweersx, gdzie wrzucam czasami smaczki dotyczące nowych rozdziałów.

A teraz bez zbędnego przedłużania zapraszam was na drugą część rozdziału oczami naszego Cole'a.

Miłej zabawy!

Cole POV

Wraz z Alexem siedziałem wygodnie na kanapie w moim salonie. W pokoju unosił się charakterystyczny zapach zioła, a na stoliku kawowym stało kilka puszek piwa, które chłopak przyniósł ze swojego mieszkania. Otworzyłem jedną z nich i upiłem łyk, ciesząc się chłodnym smakiem napoju.

W telewizorze leciał „Kac Vegas", który oglądaliśmy setki razy, znając już większość dialogów na pamięć. Mimo to zawsze wracaliśmy do tego klasyka, zwłaszcza w takie wieczory, kiedy potrzebowaliśmy czegoś, co pozwoli nam się odprężyć.

Alex rozciągnął się na kanapie, wygodnie opierając głowę na poduszce. Wziął głęboki wdech, zaciągając się trawką, po czym podał mi skręta z szerokim uśmiechem na twarzy. Jego pewność i swoboda były zaraźliwe, więc bez wahania sięgnąłem po skręta, czując, jak ciepły dym wypełnia moje płuca. Przymknąłem oczy, delektując się chwilą.

Z każdą minutą czułem, jak napięcie opuszcza moje ciało. Powoli odprężałem się, pozwalając, by ciepły dym i chłodne piwo zrobiły swoje. Śmialiśmy się coraz głośniej z najbardziej znanych scen, jakbyśmy oglądali je po raz pierwszy. Atmosfera stawała się coraz luźniejsza, a wszystkie moje problemy wydawały się oddalać, zamieniając się w odległe wspomnienia.

Przyjaciel, z szerokim uśmiechem na twarzy, zaczynał naśladować postacie z filmu, co tylko potęgowało nasze rozbawienie. Próbował wcielić się w rolę Alana, co wychodziło mu całkiem nieźle, biorąc pod uwagę ilość piwa i trawki, którą już przyjął jego organizm. Jego głos brzmiał niemal identycznie, a ja śmiałem się tak mocno, że aż poczułem ból w brzuchu.

- Właściwie dzwonił ostatnio do mnie Martin - zaczął Alex, a ja spojrzałem na niego zaciekawiony.

- Czemu mój ojciec dzwonił do ciebie, a nie do mnie? - zapytałem, próbując ukryć lekkie zdziwienie.

Relacja z ojcem nigdy nie była taka, o jakiej marzyłem. Zawsze czułem, że oczekuje ode mnie więcej, niż byłem w stanie mu dać. Każda rozmowa kończyła się na pytaniach o moje osiągnięcia i plany na przyszłość. Nigdy nie było miejsca na zwykłe ojcowskie wsparcie czy zrozumienie. Zamiast tego, czułem się, jakbym nieustannie zdawał egzamin, którego wynik nigdy nie był wystarczająco dobry.

Myśli te przeszyły przeze mnie jak zimny prąd, przypominając o wszystkich chwilach, gdy czułem się niedoceniony i niezrozumiany. Jego surowe spojrzenie, zawsze pełne oczekiwań, zbyt rzadko wyrażało dumę czy zadowolenie. Każde moje osiągnięcie było jedynie krokiem w drodze do kolejnego, wyższego celu, który wydawał się wiecznie poza moim zasięgiem. Ojciec był bardziej mentorem niż rodzicem, co sprawiało, że nasza relacja bywała chłodna i zdystansowana. Jego wskazówki, choć cenne, nigdy nie były okraszone ciepłem i wsparciem, których tak bardzo potrzebowałem. W jego oczach byłem projektem do doskonalenia, a nie synem, który potrzebował miłości i akceptacji.

Dlatego nigdy nie potrafiłem przegrywać, nieważne czy chodziło o treningi, szkolne konkursy, czy dziewczyny. Każda porażka była dla mnie jak osobista katastrofa. Przegrana na treningach sprawiała, że czułem się bezwartościowy, jakbym nie miał prawa być częścią drużyny. Szkolne konkursy, które dla innych były zabawą, dla mnie były areną, gdzie musiałem walczyć o uznanie. A relacje z dziewczynami? Zawsze traktowałem je jak kolejne wyzwanie, jak test, który musiałem zdać na najwyższą ocenę.

Whispers of VictoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz