30-31.05.2039
Connor pamięta aż za dobrze, jak odbierał telefony z dyspozytorni w środku nocy i za nic nie był w stanie wsiąść do samochodu, bo wciąż był jeszcze pijany, lub, dość często, wciąż siedział w pubie. Najczęściej w takich wypadkach kazał się gonić osobie, która do niego dzwoniła i przekazać sprawę komuś innemu. Bywało, że wtedy to Kamski był ściągany na miejsce zbrodni, a następnego dnia, gdy Connor już pojawiał się na posterunku, to Elijah witał go nieprzyjemnymi wyrzutami. I z perspektywy czasu, Anderson go rozumie. Tym bardziej że nie wyobraża sobie sytuacji, w której dziś w nocy odebrałby telefon od brata i nie byłby w stanie wsiąść w auto. Jest mu trudno, jest mu cholernie trudno żyć na trzeźwo, każdy dzień jest walką, każda godzina, gdy wychodzi z pracy i musi siedzieć w pustym domu, jest koszmarem, ale teraz czuje się za to wynagrodzony. Tym, że może rzucić wszystko i jechać na pomoc Richardowi. I czuje delikatną satysfakcję, że dojeżdża na miejsce przed Elijahem.
Connor już z mostu widział światła karetki i choć nie był wierzący, to modlił się, by jego brat naprawdę jakoś się trzymał. Bo nie chce nawet brać pod uwagę tego, że musiałby pogodzić się ze śmiercią jeszcze jednej bliskiej osoby, gdy nie udało mu się i chyba nigdy do końca nie uda mu się, otrząsnąć po stracie narzeczonej. Richard zapewnił go w rozmowie telefonicznej, że nie umrze, ale jego spanikowanej psychice trudno brać te słowa za pewnik, dlatego wysiada z auta i niemal biegnie w stronę otwartych na oścież drzwi willi.
- W jadalni! - słyszy krzyk swojego brata i już spokojniejszym krokiem kieruje się w głąb domu. Przy dużym drewnianym stole kręci się dwóch sanitariuszy, na ciemnym blacie leży sporo zużytych i zakrwawionych opatrunków, jedna z lekarek właśnie nakleja opatrunek na klatkę piersiową Richarda. - Mówiłem, że przeżyję. Nie musisz być taki porażająco blady.
- Skoro nie chcą panowie jechać do szpitala, to jedno, ale zapraszanie gości to już skrajne niebezpieczeństwo - mówi wyniosłym głosem lekarka i posyła Connorowi karcące spojrzenie.
- Detektyw Anderson, zaraz będzie tu więcej policji, słyszałem, że doszło do włamania - odpowiada jej profesjonalnie, a ciemnoskóra kobieta o krótkich kręconych włosach nie wygląda na przekonaną.
- Rachel Rasad - przedstawia się, wskazując niedbale na swój elektroniczny identyfikator, który ma przypięty do uniformu. - Pan Reed ma kilka ran kłutych, jedne głębsze, inne płytsze, ale wszystkie wymagały szwów. Podejrzewam też wstrząs mózgu po uderzeniu tępym narzędziem w skroń, które przypłacił nieprzytomnością. A jak dodać do tego, że wstępna toksykologia rozświetliła nam się, jak Grand Plaza w Boże Narodzenie, to mamy długą listę powodów do hospitalizacji.
- Wstępna toksykologia? - dopytuje Connor.
- Tulip, nasza sanitariuszka jest w stanie wykonać wstępne badania na miejscu, ale cokolwiek pan Reed wziął...
- Nic nie brałem! Otruto mnie! - wtrąca się gniewnym tonem Gavin, który siedzi przy końcu stołu, opatrywany przez wspomnianą sanitariuszkę. Connor spogląda na niego krótko, po czym wraca wzrokiem do lekarki.
- Tak, tak. To już nie moja sprawa. Co do pana Andersona, to został dźgnięty i całe szczęście zachował tyle przytomności, by nie usuwać samodzielnie noża. Opatrzyliśmy go, ale musimy zrobić dodatkowe badania, bo rana była głęboka i nie wiemy, czy nie zostały uszkodzone mięśnie...
- Obiecuję, że trafią dziś do szpitala, gdy tylko zakończymy czynności w domu.
- Trzymam za słowo, detektywie. Inaczej będziesz miał ze mną do czynienia - oświadcza lekarka i zaczyna chować sprzęt do torby. Connor idzie do kuchni i nie robi sobie nic z tego, że nie jest u siebie, nalewa wody do szklanki i zanosi bratu, który krzywi się, nawet unosząc drugą rękę niż tą przy uszkodzonym barku.
CZYTASZ
play with fire • D:BH reverse AU
FanfictionDetroit dopiero stabilizuje się po rewolucji urządzonej przez androidy, a nowy porządek świata wpływa na wzrost przestępczości. Porucznik Elijah Kamski dostaje za zadanie posprzątanie bałaganu spowodowanego przez błąd swojego kolegi. I nikt mu nie...