26. Zniszczę cię...

75 3 4
                                    

Miłego czytania!

No i wyjechał. William Roy opuścił miasto, opuścił mnie.

Pomimo, że codziennie ze sobą pisaliśmy to nie było to samo, co jeszcze trzy tygodnie temu, kiedy pomagałam mu dopinać jego walizkę. To właśnie brak czasu przerósł nasze oczekiwania, co do utrzymania relacji na takim poziomie, jakim zostawiliśmy go jeszcze tutaj- kiedy byliśmy blisko siebie, w jednym mieście.

Ja chodziłam do szkoły, po której od razu zasypiałam i budziłam się w środku nocy; tylko po to, żeby wykąpać się i pójść spać dalej, a William załatwiał sprawy związane ze swoimi studiami. To wszystko było cięższe niż myślałam i za cholerę nie umiałam tego pogodzić. Ale nie tylko ja miałam takie odczucia. William również dostrzegł problem, chociaż wcale nie mówił tego na głos. Ja jednak widziałam to po jego zachowaniu czy stylu pisania, który zupełnie nie był do niego podobny. Serce bolało mnie na samą myśl: jak to wszystko się skończy? Czy los przyszykował dla nas szczęśliwe zakończenie, czy może jednak tragizm...

Cała ta sytuacja i moje zmartwienia odbijały się na szkole; chodziłam na lekcje, na których nie uważałam, nosiłam jeden zeszyt, w którym nie zapisywałam nic, a oceny... Szkoda gadać. Minęły już trzy cholerne tygodnie od rozpoczęcia nauki, a ja zdążyłam dostać trzy negatywne oceny i kilka uwag, za nieuważanie na lekcji, bądź spanie na ławce. Po prostu ekstra, oby tak dalej!

- I co o tym sądzisz?- z przemyśleń wyrwał mnie głos radosnej Very, z którą właśnie wracałam do mojego domu. Przyjaciółka bardzo mnie wspierała w tym trudnym dla mnie czasie, dlatego codziennie odprowadzała mnie pod same drzwi domu no i czasem zostawała na obiad, bo to był mój kolejny problem: jeśli nie została, ja po prostu go nie jadłam.

- Em... Ja...- zaczęłam się jąkać, bo przestałam jej słuchać od momentu... Wcale jej nie słuchałam.

- Oj Rora, przestań się cały czas nim przejmować. Przez ten jego wyjazd, chodzisz jakbyś była nieżywa; nie da się z tobą normalnie porozmawiać, bo cały czas chodzisz z głową w chmurach. Omamił cię i wyjechał. Nie sądzisz, że było to do przewidzenia?- zmarszczyłam brwi na słowa brunetki. Ma rację, od kiedy William jest w innym mieście jestem rozkojarzona, ale to wcale nie znaczy, że był to jakiś wakacyjny romans, tak jak to było w mniemaniu Very. Nie chciałam się już z niczego tłumaczyć, więc po prostu nie odpowiedziałam na jej aluzje, a zaproponowałam:

- A więc, jakbyś mogła powtórzyć, co mówiłaś wcześniej?

- Oh, już nieważne.- odburknęła.

Uśmiechnęłam się blado, bo wiedziałam, że jestem nieznośna, a moi przyjaciele i tak ze mną wytrzymują. Bezgłośnie powiedziałam szybkie przepraszam i otworzyłam drzwi do domu. Jednak szybko chciałam zamknąć je z powrotem. Zmarszczyłam brwi i zerknęłam na telefon, czy oby na pewno mi się coś nie pomyliło... No ale kurwa nie. Jest czwartek, więc...

- Dobrze, że jesteś. Musimy pogadać.

- Nic nie musimy, mam gościa- wskazałam dłonią na Veronicę, która lekko speszona schowała się za moimi plecami. Chwyciłam ją za rękę i przyciągnęłam bliżej siebie, zadzierając głowę do góry i bez emocji patrząc mu w oczy.

- Veronico... Mogłabyś przyjść jutro? Mam ważną sprawę do mojej córki.- oznajmił ojciec chłodnym tonem. Mojej córki. Nie nazwał mnie tak od dawien dawna, więc coś musiało być na rzeczy. Pewnie chodziło o moją szkołę... Zaraz, zaraz... To jest coś kurwa niesamowitego, że zapamiętał imię mojej przyjaciółki. Pomimo, że przyjaźnimy się od dziecka, nie miałam pojęcia, że wie jak się nazywa. Przecież ktoś taki jak on nie ma do tego głowy... Czasami się zastanawiam, czy oby na pewno pamięta, kiedy mamy urodziny.

Pochłonięta przez słowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz