Rozdział 8

769 111 37
                                    


Ten utwór to taki mój chochlik, którego lepiej zrozumiecie, jeśli puścicie go sobie po słowach Miśka (zaznaczę jeszcze ten moment w tekście)😉😏

Czarek

Decyzja o wyprowadzce do Łodzi, pojawiła się niedługo po skończeniu studiów. Kuzyn Bogusia -Maciek otwierał właśnie klub i potrzebował zaufanych ludzi na miejscu.
Więc spakowaliśmy swoje tobołki, wynajęliśmy wspólnie mieszkanie i zostaliśmy ochroniarzami.

Z naszą aparycją nie było to trudne, ludzie czuli respekt na sam nasz widok. Z początku bardzo mi się podobało…wiecie jak, jest -spoko szef, chętne dziewczyny, które najchętniej zostawałyby, z nami na zewnątrz, niż wchodziły do środka. Żyć nie umierać…

Jednak z czasem nocne życie stało się nużące, a mi brakowało, tego co naprawdę lubię, czyli ostry wycisk na siłowni.
Praca bez ryzyka, złamanego nosa, po przypadkowo celnym uderzeniu pijanego gościa, też była mile widziana.

Więc kiedy Maciek, rok temu podjął decyzje o otwarciu klubu fitness, dla mnie to była szansa, na wyrwanie się z tego życia nietoperza, który funkcjonuje w nocy, po to, żeby w dzień odsypiać. 

Boguś oczywiście z oburzeniem stwierdzając, że nie będzie z jakimś obcym typem, stał na bramce, a na siłowni też może podrywać panienki, przeniósł się razem ze mną.

Tak więc teraz obaj z Miśkiem, jesteśmy trenerami osobistymi w „Centrum Fitness”. Lubię swoją pracę, ale te tabuny lasek, które przychodzą w większości tylko po to, żeby ślinić się na nasz widok, zamiast ćwiczyć, są po prostu żenujące.

Jasne nie jestem święty i na początku trochę mi to imponowało, ale te czasy mam już za sobą. Teraz myślę bardziej o przyszłości i o tym, żeby był ktoś, dla którego liczy się moja osoba, to jaki mam charakter, a nie tylko kaloryfer na brzuchu. 

Boguś ma zgoła inne zdanie, twierdzi, że jak dają, to grzech byłoby nie skorzystać. Wykorzystuje swój wygląd polskiego Alvaro, mówiąc do kobiet, które przychodzą na zajęcia-

-Witam, piękne panie, nie bójcie się mojego wyglądu, wielkiego niedźwiedzia. Jestem Boguś, ale możecie mówić mi Misiu -po czym zdejmuje koszulkę- Widok prawie dwumetrowego faceta, szerokiego w barach jak wagon towarowy z taką ilością mięśni, że człowiek nawet nie wie, że takowe w ogóle istnieją. I więcej nie potrzeba -ślinka kapie tak, że można by nią napełnić basen olimpijski.

Z Miśkiem, a właściwie z Bogusławem Zielińskim -nazywanym Bogusiem, Niedźwiedziem, bądź też głównie przeze mnie Miśkiem -znamy się już od liceum, byłem wtedy wysokim chudzielcem, który srał w gacie na widok postawnego blondyna, o wyglądzie mordercy z najgorszego horroru. 

Już wtedy przewyższał wszerz i wzdłuż, niejednego nastolatka. 

Jedno było pewne, nie chciałbym się razem z nim znaleźć w ciemnej uliczce. Przynajmniej wtedy tak myślałem, dopóki nie podszedł do mnie na przerwie, a moją jedyną drogą ucieczki, były drzwi po prawej stronie, więc nie zastanawiając się, ani chwili wpadłem do środka, zostając nagrodzony głośnym piskiem, gdyż jak się później okazało pomieszczenie, które miało być moją ostatnią deską ratunku, było damską szatnią… -Upokorzony, lekko obity przez płeć piękną zostałem wypchnięty na zewnątrz, z powrotem w paszcze lwa, który…wybuchnął tak donośnym śmiechem na mój widok, że zacząłem wierzyć w to, że śmierć ze śmiechu jest możliwa.

Serio rechotał jak porąbany i sam już wtedy nie wiedziałem, czy jest groźniejszy fizycznie, czy psychicznie.

Po tym jak już z grubsza doszedł do siebie, zagarnął mnie ramieniem, mówiąc - Chodź melepeto, zakumplujemy się, przy mnie wyjdziesz na ludzi… coś czuje,  że to będzie przyjaźń na długie lata… -miał racje skubany… - Jestem Boguś, ale mów mi Misiu -dodał, z miejsca zaskarbiając sobie moją sympatię. (Pamiętajcie o piosence, którą Misiu na pewno zanuciłby mu do uszka 🤭dopiero po jej odsłuchaniu, zapraszam na dalszą część tekstu).

Ale dość już o tym pozerze, sam na pewno jeszcze wiele razy, będzie się wybijał na pierwszy plan.

~~~

W poniedziałek, żeby chociaż na chwilę porzucić myśli o pięknych niebieskich tęczówka, które wkradały się w moje sny co noc. 

Ubrany w ciepły dres, czapkę i rękawiczki, udałem się na poranny jogging.

Pogoda w styczniu nie rozpieszcza, ale dla mnie to żadna przeszkoda, lubiłem ten mroźny klimat, który otula cały świat, białym szronem o poranku.

Musiałem spróbować oczyścić w końcu swój umysł. Cały weekend rozmyślań, nad moim dziwnym zachowaniem, a raczej jego brakiem, względem pięknej istoty. A ja nadal nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego nie byłem w stanie, zrobić niczego, oprócz bezczelnego wgapiania się w nią.

Pewnie wzięła mnie za totalnego świra…

Misiek bogatszy już w historie, mojej porażki. Nie szczędził mi drwin i uwag. Jak tylko skończyłem zajęcia, dopadł mnie w sali, trzymając się za brzuch, który jak stwierdził, rozbolał go ze śmiechu.
Zasypał mnie gradem pytań, a na koniec wydał jakże cenną opinię
- Czaruś -zaczął poważnie, kładąc łapy na moich ramionach - Ja wiem, że inteligencja ciągle cię goni, a ty zawsze jakoś jesteś kurwa szybszy. Ale żeby, tak nawet się nie przedstawić? -zdziwił się teatralnie, po czym wybuchnął śmiechem.

Naprawdę, to bardzo przyjemne mieć taki wpływ na radość u drugiego człowieka…

Więc, żeby uchronić się przed jego kolejnymi napadami śmiechu, zabunkrowałem się na resztę dnia w swoim pokoju, a on wiedząc, że nic nie wskóra, ulotnił się z mieszkania.
Wrócił dopiero wczoraj nad ranem, ale za to z takim kacem, że głupie docinki nie były mu w głowie, co przyjąłem z wielką ulgą.

 Sam i tak miałem sobie wystarczająco dużo do zarzucenia.

Dziś jednak na pewno zebrał już siły więc, żeby nie wystawiać się tak od razu na odstrzał, postanowiłem zmyć się szybko z mieszkania, zanim wstanie, a później uciec do pracy i jakoś przetrwać ten dzień.

Liczyłem na to, że w końcu mu się znudzi, albo wydarzy się coś bardziej godnego uwagi i da mi święty spokój. Na razie jednak schodzenie mu z linii ognia, to mój najlepszy pomysł. Niegwarantujący mimo to sukcesu, bo jak już mówiłem wam na początku, uwielbia robić sobie ze mnie jaja i zapewne wymyśli jakiś sposób, żeby mnie w końcu dorwać i umilić sobie czas, wyśmiewaniem się ze mnie, albo dawaniem kolejnych „cennych rad i opinii”.

Trzymajcie za mnie kciuki, żebym jakoś to przetrwał i nie wylądował w pokoju bez klamek, albo nie pozbawił go przedniej części uzębienia, kiedy moja cierpliwość straci datę ważności.

Los jest jednak nieprzewidywalny i stawia nam kłody, albo i dary pod nogi wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy.

Ja też zupełnie nie spodziewałem się tego, jak szczęśliwy jednak okaże się dla mnie ten dzień… 




















.................

Tak wiem, jestem okrutna, zła i podła, znowu zostawiam was z polsatem, ale jak byście chcieli…to może osłodzę wam to cierpienie i wrzucę jeszcze jeden<3😉Ale nie obiecuję, bo muszę go najpierw dokończyć❤️

Wiecie już co robić⭐💬

Buziaki😘😘

Sweet FightsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz