Rozdział 58 I świat runął nam na głowy

73 11 54
                                    

1

John z piskiem opon zjechał na najniższy poziom podziemnego parkingu i zaparkował na pierwszym wolnym miejscu, jakie dostrzegł. Był spóźniony. Nie przewidział remontu głównej ulicy, którą zawsze przyjeżdżał po Annę.

Wyskoczył z auta, ciskając z całej siły drzwiami i pędem puścił się w kierunku windy. Poza porozstawianymi autami i oświetlonymi pulsacyjnie migającymi żarówkami na całym piętrze nie widział nikogo w zasięgu jego wzroku. Panowała zupełna cisza.

Zatrzymał się i rozejrzał w poszukiwaniu znaków.

- Gdzie jest ta pieprzona winda?! Przecież powinna być z tej strony!

Minął kolejny zakręt. Trzymał się blisko ściany. Szedł wzdłuż niej, aż minął kolejną i kolejną. Każda wyglądała tak samo - odrapana, z umiarkowanym padającym na nią światłem i brakiem jakiegokolwiek oznakowania. Stanął na środku drogi pomiędzy stojącymi po obu stronach samochodami i po raz pierwszy od dawna, poczuł się zupełnie bezradny. Wydało mu się to nawet zabawne, gdyby nie fakt, że było po dwudziestej i jeśli zaraz się nie pośpieszy, to może minąć się z Anną...

Sięgnął po telefon. Brak zasięgu. Czego innego mógł się spodziewać? Jak się wali, to wszystko i to na raz!

- Świetnie, ofiaro losu. Zgubiłeś się w podziemnym parkingu galerii handlowej. Wszystko za szybko, na ostatnią chwilę...

Trzasnęły drzwi i gdzieś w oddali dało się słyszeć głosy. Aha! John szedł w ich kierunku. Były jego drogowskazem. Słyszał kobiecy śmiech, zniekształcony przez echo. Ale nie był to jedyny głos. Towarzyszył mu drugi, prawdopodobnie męski - dużo niższy, oszczędny w słowach, opanowany. Dziewczyna i facet, pomyślał John. Parka?

Głosy ucichły, a ich miejsce zajął metaliczny skowyt. John zakrył ręką ucho. To brzmiało jak kocia muzyka. Co to było, do cholery? Co oni tam robią?

Wyjrzał zza ściany i spostrzegł wysokiego mężczyznę, stojącego do niego tyłem. Trzymał w górze klapę od śmietnika, a druga osoba, której John nie mógł dojrzeć wrzucała czarne, masywne worki do środka.

Klapa opadła z hukiem. Nic mi do tego, pomyślał John. Cofnął się za ścianę i przemknął między autami a ścianą, unikając dojrzenia. Nagle przystanął. Ale skoro oni wyrzucają śmieci, to może Anna też już skończyła?, rozważał w myślach. Może już ogarnęli sklep, pozamykali i właśnie kierują się do wyjścia...

Przyśpieszył kroku. Wyjście ewakuacyjny! To jest to! John szedł niemal marszowym krokiem, ciesząc się w myślach jak dziecko - może to nie winda, ale przynajmniej to wyjście!

Szarpnął za klamkę, kiedy niespodziewanie ponownie kobiecy chichot dobiegł do jego uszu. Tym razem był wyraźny i głośny. Zamarł, jak porażony prądem. Śmiech niósł się echem, a z każdą sekundą zdawał się coraz bardziej zbliżać. John puścił klamkę i cofnął się. Pochylił się, mrużąc oczy i rozejrzał się po parkingu. Spostrzegł mężczyznę, tego samego, którego widział wcześniej, a tuż przed nim roześmianą i strojącą do niego liczne miny, Annę.

- Anna...

John wydał z siebie chrapliwy głos. Zaschło mu w ustach. Z trudem przełknął ślinę. Nie wiedział co ma myśleć, ani co się z nim dzieje. Milion myśli przewalało się przez jego głowę. Co to za facet?! Co Anna z nim robi?! Gdzie oni jadą?! Czemu na niego nie zaczekała?! I wiele innych...

Przeszedł do wiodącej przy ścianie luki i ruszył w ich kierunku. W tej chwili nic i nikt by go nie powstrzymało. Czuł się jak czołg, lodołamacz, prący przed siebie i nie patrzący na skutki. Każdy uśmiech Anny, każdy zalotny ruch jej rzęs, każde przewrócenie oczami napędzało go jeszcze mocniej.

John Charmer: Ona, Trylogia. Tom I (18+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz